Autor: Alistair MacLean
Wiecie, tyle słów mi przychodziło do recenzji podczas lektury, że aż się boję, czy o czymś istotnym nie zapomnę. Ale zacznę od tego, że jest to druga powieść MacLeana jaką przeczytałam i powiem, że w przeciwieństwie do tego co napisałam w recenzji Nocy bez brzasku, nie będzie to ostatnia. Kolejna, Złote wrota już czeka na przeczytanie, także w ramach kolorowego wyzwania.
Trudno określić gatunek czy to thriller czy sensacja czy jak ja w końcu zadecydowałam kryminał. Na pewno nie zgodzę się, z mamą, że są to powieści wojenne, bo o wojnie tu brak. I całe szczęście. Statek bogatego lorda Dextera, „Campari” oferuje rejsy najlepszych jakości, pełnych atrakcji i dzięki temu podróżują nimi multimilionerzy. Obecny rejs od samego początku się psuł niewygodnymi wydarzeniami, aż w końcu zaczęły się morderstwa, które doprowadziły do wykrycia morderców a tym samym zajęcia przez nich statka. Ceną było złoto, które przewozi inny statek, które było potrzebne rządowi, który zezwolił na okupację właśnie „Campari”. Narrator, który jest pierwszym oficerem szybko domyśla się o co chodzi i inteligentnie tworzy plany, które mogłyby uratować załogę i pasażerów. Szczegółów wam nie opowiem, bo od tego jest książka, ale książki z tak napiętą i szybką akcją dawno nie czytałam.
Pomimo trudnego języka (mam na myśli szczegółowe nazwy różnych miejsc, sterowników i ogólnie terminologię specjalistyczną), do którego po kilkunastu stronach można przywyknąć i samemu się nauczyć w tym przypadku części statku, czytało się przyjemnie, z zapartym tchem. To co zauważyłam w książkach MacLeana to specyficzny klimat, który we wcześniej wspomnianej książce mi nie odpowiadał. A dlaczego? Mianowicie poprzednią pozycję czytałam między innymi kryminałam, które klimatycznie bardziej mi odpowiadały niż ten. Mogę śmiało powiedzieć, że MacLean pisał książki w głównej mierze dla chłopców i mężczyzn, gdzie pomiędzy tajemniczymi morderstwami ma miejsce analiza techniczna różnych pojazdów a także sporo akcji: strzelanek itd. Autor pisze tak szczegółowo, że wraz z głównym bohaterem wstrzymujemy oddech, kiedy sytuacja tego wymaga, czujemy ból w szyji, kiedy pisze o jego sztywnym karku (sama tak leżałam czytając, że nie mogę obrócić za bardzo szyji ;P). Po prostu empatia całkowita. Bardzo podobały mi się kreacje niektórych bohaterów, choć Susan trochę dziwna była, jej pomysł z pracą i ślubem był beznadziejny i zbędny w tej książce. Nie wiem jak w nowszych wydaniach, ja mam z 1993 r. i spotkałam sporo błędów- literówek, głównie mieszanie czasownika rodzaju żeńskiego z męskim albo takie literówki, że zamiast chodź pisze choć.
Kiedyś, kiedy napisałam recenzję Noc bez brzasku przeprowadziłam sporę dyskusję z pewnym Mark’iem. Miałam w zamiarze przeczytać wszystkie książki MacLeana jakie mam w domu, a z serii utwory zebrane wydane przez INTERART mam chyba wszystkie, i pisząc ich recenzje zrobić mu na złość. I prawdopodobnie przeczytam kiedyś wszystkie i może też zrecenzuję, ale czy już na złość? Myślę, że do tej recenzji nie będzie miał jakiś zarzutów, panie wielbicielu MacLeana. Może ja się po prostu starzeję…
Nie wiem, nie przeczytałam żadnej książki tego autora
Ja lubię fachową terminologię i dziwne nazwy, pod warunkiem,. że nie przekraczają granic normalności, a to znaczy, że nie toleruję nazw fantastycznych. O co chodzi z tym kolorowym wyzwaniem, bo o tym słyszę i nie wiem, o co chodzi.
O tym, że w czasie podanym na blogu poświeconym właśnie temu wyzwaniu czytamy książki z kolorem w tytule i ich recenzje umieszczamy właśnie na blogu.
E, to ja bym nie wytrzymała :)))
Nie jest źle, dla odmiany można wziąć w drugim wyzwaniu na peryferiach, gdzie czytasz książki autorów z kraju, z którego autorów jeszcze nie czytałaś. Przez te wyzwania lista książek do czytania robi się tylko dłuższa.
O, to jest ciekawsze od kolorowego 🙂 Tylko bym musiała sobie zrobić spis krajów i ich autorów xD
No raczej, ja zrobiłam spis krajów, bo autorów i tytuły mam spisane w jednym zeszycie, których przeczytałam.
Z tym starzeniem się to chyba przesadziłaś lekko, lepiej pasuje dojrzałam.:)
Masz rację, ale jakoś mi tak się wymsknęło 🙂
Raczej nie sięgnę.
Mnie na przykład zbyt dużo fachowej terminologii zniechęca, ale mam taka zasadę, jak usiądę już do książki, to czytam ją do końca. I na szczęście później okazuje się, że to całkiem fajna powieść. Nie przeczytałam jeszcze żadnej książki tego autora. Pozdrawiam
a ja mam kilka książek tego autora na półce, ale jakoś mnie do nich nie ciągnie.
Lubię takie „dziwne książki”, więc jeśli znajdę to przeczytam.
Jakoś mi się nie spodobał ani tytuł, ani okładka. I twoja recenzja mimo wszystko też mnie nie zachęciła. Tak więc, jak nie znałam tego autora, tak znac go nie będę – przynajmniej przez jakiś czas.