Premiera 15 kwietnia
Filip i hydra to druga powieść młodego (bo mój rocznik) pisarza. Jak wskazały wyniki mojego śledztwa na portalach oceniających książki, jego debiut zatytułowany Śnieg widmo cieszył się uznaniem tej garstki czytelników, która miała przyjemność z nim się zapoznać. Po sięgnięcie po Filipa i hydrę skusiła mnie okładka – przyznam to od razu, do grafik przedstawiających zarys bloków mam jakąś słabość, bo zwykle wróżą temat związany z mieszkalnictwem (choć oczywiście nie tutaj).
Filip i hydra – może na wstępie powiem, że tytuł jest strasznie banalny i nic metaforycznego nie ukrywa, po prostu głównymi bohaterami są Filip i hydra. A czym jest hydra, to już jest coś, co można interpretować na kilka sposobów. Zacznijmy jednak od tego, że powieść aspiruje do dramatu psychologicznego i rodzinnego. Mały Filip pochodzi z rodziny patologicznej, gdzie matka alkoholiczka oddawała się różnym panom, z kolei ojciec próbował przywołać ją do porządku stosując przemoc słowną i fizyczną. Sceny przemocy są tym, co Filip zapamiętał z dzieciństwa najbardziej i one przyczyniły się do relacji z ojcem, wobec którego najpierw żywił lęk, a z czasem pogardę, bo jak to pewnego razu wyrzucił tacie: doskonale wie, że matka nie była święta, ale dziecko nigdy nie powinno być świadkiem tego, jak ojciec bije jego matkę. Chłopiec w tych chwilach bezradności szukał oparcia w psie Bono oraz w grach video, gdzie złość mógł wyładować zabijając różne potwory.
I tu warto wrócić do hydry, bo ona jest potworem, który jest widoczny tylko dla Filipa oraz poznanego pewnej nocy Tomka. Obu mężczyzn łączą nie tylko obawy i traumatyczne doświadczenia, ale też zamiłowanie do gier video, które dla obojga stanowiły sposób ucieczki od realnego życia. Tylko w pewnym momencie granice między wirtualnym światem a rzeczywistością się zacierają, a ich lęki przybierają postać wielogłowego potwora z gry, którego agresja ma wpływ na życie wszystkich (jeśli powoduje trzęsienie ziemi, to czują je wszyscy, ale nie znają jego źródła). Dlatego trzeba go ujarzmić, co można zrobić, a jakże, sposobami znanymi z gier, choćby magicznym mieczem. Myślę, że miłośnicy gier video będą mieli większą przyjemność lektury, gdyż aluzji do klasycznych tytułów tu nie brakuje. Dodajmy, że dzieciństwo bohatera przypada na przełom tysiącleci (era Croca i komiksów z Kaczorem Donaldem).
Mimo obecności nieziemskich stworów, nie jest to literatura fantastyczna. Obecność hydry odczytuję jako metaforę lęku, z którym nie potrafimy się uporać (u ludzi o innych pasjach może ona przybrać inną postać). Problem pojawia się wtedy, gdy próbujemy się go pozbyć sposobami z gier video, zamiast pójść na psychoterapię. A przed nią Filip się broni, sądząc, że zna źródło problemu i wie, jak go rozwiązać. Sęk w tym, że od lat w tym siedzi, rujnując kolejne związki z dziewczynami, których zapał do wspierania chłopaka, prędzej czy później mija, kiedy dostrzegają, że nie ma perspektyw na poprawę, a zamiast partnera mają pacjenta, broniącego się przed profesjonalną pomocą. Toksyczny związek to obok dramatu rodzinnego drugi duży wątek, może nawet bardziej irytujący i bolesny niż pierwszy (a może to kwestia doświadczeń czytelnika). Szczególnie interesująca wydała mi się tu perspektywa Filipa, który ma świadomość, że to on jest źródłem niepowodzeń w związku i prędzej czy później nowa ukochana dostrzeże w nim potwora – to jest narracja prawdziwa i typowa dla osób, które widzą problem, ale nie podejmują wystarczających środków, by coś z tym zrobić. Pozostają pasywni w swojej autokrytyce. Szkoda, że powieść zawiesza bohatera w tym stanie, nie dając perspektyw na poprawę, choć z drugiej strony patrząc, wskazuje ona drogi, które mogą stanowić tylko tymczasowe rozwiązanie.
Filip i hydra nie porusza tematów nowych. Mam wrażenie, że polscy „młodzi” pisarze ostatnio szczególnie chętnie podejmują temat przemocy domowej, jednak zazwyczaj brakuje pomysłu na przedstawienie tematu, tak, by nie był kolejnym opisem rodzinnych scen i ich wpływu na dorosłe życie. Fijałkowski, jako projektant gier, ugryzł ten temat od strony mu bliskiej i jeszcze nie tak bardzo wyeksploatowanej w rodzimej literaturze. Metafora gry video jest pomysłem ciekawym i względnie oryginalnym, który, jak wspomniałam, spotka się uznaniem miłośników gier. Ale realizacja wydaje się mocno przeciętna. Autor stosuje typowe zabiegi, niedopowiedzenia mające podtrzymywać ciekawość czytelnika, a kiedy ten wreszcie poznaje treść tej męczącej bohatera (i niszczącej jego związek) wiadomości, ma poczucie rozczarowania, bo pojawia się motyw mocno oklepany w literaturze i filmie. Ponieważ akcja rozgrywa się w dwóch perspektywach czasowych: dorosłość bohatera zmagającego się z hydrą, która pojawiła się wraz z tą „straszną” wiadomością, oraz scenki z dzieciństwa, które szkicują podstawę problemu Filipa – nie trudno tu o błędy związane z mieszaniem dwóch „epok” technologicznych, np. dziesięcioletni Filip (rocznik ‘90) nie mógł grać na iPadzie, kiedy babcia z matką stawiały mu bańki na plecach. Razi też stosowanie akapitu w połowie zdania jako zabiegu wzmacniającego efekt zawieszenia czytelnika przed treścią drugiej części zdania (choć mam nadzieję, że było to jednak tylko niedopatrzenie „entera” ze strony korekty).
Mimo tych drobnych uwag powieść czyta się łatwo, relatywnie przyjemnie (bo historia mimo wszystko trochę wciąga) i niewybredny czytelnik będzie usatysfakcjonowany. Ja niestety miałam poczucie, że tracę czas na czytanie przeciętniaka, kiedy w biblioteczce czeka wiele obiecujących pozycji.
Oj, niełatwa to lektura, ale cieszę, się, że przez nią przebrnęłam. Choć momentami wszystko się we mnie kuliło 🙁 Wydawać by się mogło, że w tym temacie powiedziano wiele a może i wszystko, ale książka zaskoczyła mnie sposobem narracji oraz środkami wyrazu. Bardzo mocna i przejmująca lektura, szczególnie w czasie izolacji, ograniczeń i braku ucieczki od rodzinnego piekła…
O tym rodzinnym piekle ciągle zapominam, jak i o tym, jak bardzo moja sytuacja jest uprzywilejowana, dzięki czemu z tej izolacji mogę się cieszy. Bardzo mi się spodobał projekt pewnej licealistki, która stworzyła sklep internetowy z naturalnymi kosmetykami, w którym sekret tkwi w tym, że stanowi niebudzącą podejrzeń u oprawcy stronę wsparcia dla ofiar.