Komar. Najokrutniejszy zabójca na świecie. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy aby tytuł nie jest odrobinę przesadzony, przedstawmy statystyki prowadzone przez organizację Bill&Melinda Gates Foundation prowadzącą badania dotyczące komarów. Jest to raport, w którym wymienia się zwierzęta zabijające najwięcej ludzi:
„Od 2000 r. coroczna liczba spowodowanych przez nią [komarzycę] zgonów waha się w okolicach dwóch milionów. Drugie miejsce zajmujemy my sami ze znacznie gorszym wynikiem wynoszącym 475 tys., a dalej są węże (50 tys.), psy i muchy piaskowe (po 25 tys.) oraz mucha tse-tse i owady z rodziny zajadkowatych (po 10 tys.). Bezwzględni mordercy znani z ludowych opowieści i hollywoodzkich filmów pojawili się na tej liście znacznie niżej – krokodyle każdego roku uśmiercają około tysiąca ludzi i zajęły 10 miejsce. Następnie były hipopotamy (500 zgonów), a później słonie i lwy (po 100 zgonów). Zniesławione rekiny i wilki zabijają przeciętnie po 10 osób rocznie, przez co zajęły ex aequo 15 miejsce”.
Dalsze szacunki mówią o tym, że komarzyca zabiła połowę ludzi kiedykolwiek żyjących (ok. 52 mld) i uśmierciła więcej osób niż zmarło z powodu jakiejkolwiek choroby. Liczby brzmią tak zatrważająco, że po tej lekturze zastanowimy się dziesięć razy, zanim zdecydujemy się wyjechać na biwak, odpocząć nad jeziorem czy zorganizować grilla. Z drugiej strony zostaliśmy pokąsani setki razy, przeżyliśmy, więc chyba nie jest tak źle…
Mamy to szczęście, że obecnie w naszej strefie komary nie przenoszą poważnych wirusów i pierwotniaków, które, jak się uaktywnią, zwalają nas z nóg, powodując siódme poty i cykliczne drgawki z wysoką gorączką. Póki co, bo już dochodzą do nas wieści, że u południowych sąsiadów, a także już w Polsce pojawił się nowy gatunek komarów, którego użądlenie stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia i życia. Malaria i żółta febra to wciąż choroby, przed którymi nie potrafimy skutecznie się obronić. Jak mamy szczęście, jak autor niniejszej publikacji, że nasz dziadek został zakażony i to przeżył (dzięki czemu mogliśmy parę pokoleń później przyjść na świat), odziedziczymy (przynajmniej częściową) odporność. Jeśli nie, możemy poświęcić się dla dobra naszych dzieci i wnuków, choć po zapoznaniu się z doświadczeniami osób, które przeżyły malarię i wciąż żyją z jej nawrotami – nie polecam. Ale jeśli was trafi, zawsze możecie podnieść się na duchu, że nie cierpicie na marne (pod warunkiem, że macie jeszcze w planach przekazywanie genów).
Niniejsza, dość obszerna, bo licząca ponad 500 stron, nowość wydawnicza nie jest biografią komara, lecz przeglądem dziejów ludzkości, w których komarzyce odegrały strategiczną rolę. Miały wpływ na wynik wojen, skracały życie zarówno wybitnym dowódcom, jak i kiepskim władcom oraz stały za sukcesem i porażką działań kolonialnych. Czytając, jak chmara tych małych owadów kierowała losami świata, człowiek może z ulgą ściągnąć z siebie odpowiedzialność za porażki, a także być wdzięcznym za niektóre sukcesy. Komarzyca w tej książce stanowi bowiem doskonały przykład aktantu, przywołując teorię ANT, czyli czynnika oddziałującego na inne czynniki (tu np. zarażenie malarią żołnierzy armii jednej strony konfliktu przyczyniło się do ich przegranej w wojnie, a za tym idzie nowy geograficzny podział świata, wymiana kulturowa itp.). Przynajmniej teoretycznie, bo za skutkami kolonializmu stoi człowiek, jego chęć podbicia świata, zajęcia terenów i dóbr obcej kultury wiązała się z przywiezieniem na te obszary nie tylko swoich ludzi mających zaadaptować sobie region, ale także pasażerów na gapę – komarów, wobec których nieuodpornieni autochtoni byli na przegranej pozycji.
Timothy C. Winegard, historyk i akademik dostrzegając zależność między wynikami wojen od starożytności po czasy współczesne a działalnością komarzyc (tu bezwzględnie, jak rzadko kiedy, bohaterką jest samica) odkrył swoje eldorado – wszak trudno o obszernie opracowanych wydarzeniach historycznych napisać coś nowego, stąd ta koncepcja umniejszająca błyskotliwość i zaradność wielkich dowódców albo też głupotę ich przeciwników wydaje się nowatorska i ciekawa. Historyczną pasję widać w książce, to jednak niekoniecznie przemawia na jej korzyść, ponieważ można odnieść wrażenie, że komarzyce stanowią tu zaledwie pretekst do przedstawienia dość znanych z lekcji historii wydarzeń i inicjatyw, nad którymi autor rozwodzi się znacznie obszerniej niż wymaga tego temat publikacji. Wskutek czego po intrygującym wstępie i świetnych pierwszych dwóch rozdziałach, które czytałam z wypiekami na twarzy, nie wierząc, że historia komarów może być tak wciągająca, przy kolejnych częściach mój entuzjazm opadał i treść zaczęła mnie nudzić. Przyznaję, nie kręci mnie historia do wieku XVIII włącznie, żywsze zainteresowanie budzą dzieje codzienności, wynalazków i ruchów emancypacyjnych w wieku XIX aż po czasy współczesne z naciskiem na II poł. XX wieku. Dlatego też rozdziały o podbojach Aleksandra Wielkiego, wiekach ciemnych, z których wyszliśmy dzięki bardziej oświeconym muzułmanom (swoją drogą, to mnie akurat zaciekawiło, bo tego nie wiedziałam), podbojach Kolumba i jego następców oraz wojnie secesyjnej … z chęcią bym przekartkowała. W praktyce traktowałam to jak obowiązek od odbębnienia, trochę motywując się tym, że jakieś detale zostaną w mojej głowie i przydadzą się do zabłyśnięcia w towarzystwie podczas wspólnego oglądania Jednego z dziesięciu.
Dobrnęłam do końca, wierząc, że dowiem się o wpływie komarzyc na współczesne życie. I rzeczywiście ostatnie rozdziały poświęcone są różnym pomysłom na zwalczanie komarów, m.in. poprzez stosowanie środka DDT, który zaczął cieszyć się coraz mniej chlubną sławą, ostatecznie z tego zrezygnowano, złudnie licząc, że można podjąć działania ograniczające rozszerzenia epidemii malarii bez masowej likwidacji komarów. Nieco zaskakująca, ale trudno odmówić jej racji, jest konkluzja Winegarda, który uzasadnia istotną rolę komarów w ekosystemie jako naturalnego wroga człowieka (na marginesie dodam, ze swego czasu pośrednio wykończyły też i dinozaura). Liczebność ludzi wynosi 7,8 mld i już odczuwamy, że zasoby pozwalające im wszystkim przeżyć są za małe – a szacunki mówią, że w 2055 roku ma nas być ok. 11 mld – na jakim etapie bylibyśmy, gdyby komarów zmniejszających corocznie naszą populację o 2 mln nie było? Przypomnijmy statystyki: w XXI wieku ludzie wraz z pozostałymi zwierzętami łącznie uśmiercają ok. 1 mln rocznie (oczywiście, II wojna światowa pokazała, że stać nas na więcej, ale, mam nadzieję, że w większości, dążymy do tego, by to się nie powtórzyło). Bez względu na ocenę roli komarzyc w przyrodzie jedno jest pewne, w walce z nimi jesteśmy skazani na porażkę.
PS Jeśli ktoś żywi niezdrową sympatię do komarów, przypominam o naszej ulubionej karciance Lato z komarami.