Za nami tydzień pełen filmowych doświadczeń, o tyle wyjątkowych, że znów mogliśmy powrócić do dzieciństwa i okresu nastoletniości, zmierzyć się z tamtejszymi wyzwaniami, a także przypomnieć wrażliwość i siłę młodych ludzi, którzy dopiero wkraczają dorosłość i wykazują się czasem większą dojrzałością niż wielu dorosłych. Tegoroczny program festiwalu Ale Kino zdominował, przynajmniej w mojej selekcji tytułów do obejrzenia, temat wykluczenia i podziału ludzi na lepszych i gorszych – kwestia bardzo na czasie. Nienaturalność kryteriów kwalifikujących do poszczególnych grup osoby najlepiej prezentuje się w opowieści o dzieciach, które, choć lubią dzielić się na grupki i szukać kozła ofiarnego, często nie rozumieją, dlaczego ich kolega czy koleżanka nie podoba się władzy lub oni sami są przez rząd i społeczeństwo znienawidzeni. Dlatego są to filmy, które adresowane są zarówno dla młodszych widzów, bo uczą tolerancji i równości, jak i dorosłych, bo uświadamiają absurd podziałów i ksenofobicznych zachowań. To o nich dziś pokrótce opowiem.
- Klub brzydkich dzieci, reż. Jonathan Elbers
Zacznę od dzieła, które od pozostałych różni się czasem akcji, tj. w przeciwieństwie do nich nie nawiązuje do historycznych realiów, lecz rozgrywa się w przyszłości – na co wskazuje zaawansowana technologia, a świat przedstawiony jest pewnego rodzaju dystopią. Pierwsze sceny przywodziły mi na myśl Opowieść podręcznej, choć problematyka nie tyczy się kobiet i ideologii budowanej na nadinterpretacjach biblijnych, lecz próżnej polityce idealnego społeczeństwa, doskonałego wizualnie. Nowy prezydent tego nieistniejącego w naszej rzeczywistości państwa postanowił oczyścić kraj z brzydoty tworzonej przez szpetne dzieci. Jego charakterystycznym gestem jest strzepywanie ręką „brudu” z barku, który stał się formą pozdrowienia dla całego społeczeństwa. Czystki zaczął od przejrzenia zdjęć do albumu absolwentów szkoły i wybrania z nich twarzy, które odstają od wizji pięknego społeczeństwa. Pod maską wyróżnienia tych wyjątkowych dzieci i nagrodzenia ich wycieczką, uczniowie byli zawożeni do zakładów „odświeżających”. Głównemu bohaterowi, który wyróżniał się odstającymi uszami, udało się w porę zwiać z kolegą – ucieczka jednak nie oznacza bezpieczeństwa, bo brakujące dzieci są poszukiwane i odbierane rodzicom bezpośrednio przez strażnika czystości. Te zabiegi oczywiście budzą kontrowersje, ale tylko nieliczni mają odwagę wyjść na ulice i buntować się przeciw wykluczeniu. W sieci powstaje klub brzydkich dzieci, który ma wspierać porwane i wykluczone przez rząd jednostki. Równolegle główny bohater wraz z przyjaciółką postanawia działać – mechanizm dobrze znany z kina młodzieżowego, więc nie będę go przytaczać.
Film wyreżyserowany przez Jonathana Elbersa został przez jury festiwalu wyróżniony w kategorii Marcinek – film pełnometrażowy. Przyznam się, że tak jak ogólny poziom filmów festiwalowych oceniam wysoko, tak Klub brzydkich dzieci uznaję za zmarnowany potencjał z nieprzekonywającymi wątkami i rozwiązaniami. Początek, jak wspomniałam, zapowiadał świetną młodzieżową dystopię, która klimat wciągała i mroziła krew w żyłach, jak świat w Opowieści podręcznej czy w powieści Orwella. Zawód nie wynika ze sztampowego prowadzenia narracji, bo to sprawdzona metoda angażującego młodego widza kina. Rozczarowanie przyszło już po kilku pierwszych scenach, kiedy do brzydkich dzieci kwalifikowano osoby, którym trudno cokolwiek w urodzie zarzucić. A w świetle tego, główna postać wypadała jeszcze bardziej karykaturalnie ze swoimi nienaturalnymi uszami (i wspominając o nienaturalności nie dokonuję kwalifikacji, co u człowieka w wyglądzie jest naturalne, a co nie, tylko stwierdzam, że twórcy przeskalowali uszy Paula, jakby wzorowali się na Zgredku, a nie rzeczywistych dzieciach charakteryzujących się takim wyglądem). Nie wspomnę o tym, że dokonywanie takiej klasyfikacji na dzieciach w wyjątkowo niewdzięcznym okresie dojrzewania jest szczególną niesprawiedliwością – na kogo wyrosną jako dorośli? Aż się prosi, by w filmie pojawił się motyw brzydkiego kaczątka oraz jego negatywny przykład, tj. piękna nastolatka wyrasta na osobę nieatrakcyjną fizycznie. Kolejnym brakującym elementem świata jest sama instytucja odświeżająca dzieci – kilka dni po wycieczce, widzimy dzieci wchodzące do kontenerów. Ale w jakim celu, jak wygląda ten proces oraz pierwsze dziecko, które przeszło ten etap (trwający już od kilku dni)? Innymi słowy, nie widzimy tego budzącego grozę miejsca, cała potworność jest skumulowana w jednej osobie prezydenta (i ewentualnie porywacza pracującego na jego zlecenie). Miałam wrażenie, że twórcom zabrakło pomysłu, co by mieli tym „brzydkim” dzieciom robić (skoro nie chodziło o eksterminację). Szkoda, bo tak oczywisty, wyłaniająca się już z samego tytułu, edukacyjny przekaz mógłby się wybronić lepiej wykreowanym światem i mniej banalnym schematem narracyjnym.
- Wszyscy za jednego, reż. Johanne Helgeland
Kolejne filmy rozgrywają się podczas II wojny światowej i, jak można się domyślać, grupą wykluczonych są przede wszystkim Żydzi. Dwa filmy pozwalają poznać to doświadczenie z dwóch perspektyw. W zbierającym najwięcej nagród i wyróżnień na tym festiwalu filmie Wszyscy za jednego główne postacie udają się w długą podróż do granicy ze Szwecją, by uratować przed zagładą dwójkę rodzeństwa ukrywaną w piwnicy przez aresztowanych rodziców protagonistów. Akcja rozgrywa się w okupowanej Norwegii, która obwinia Żydów o całą wojnę i biedę, jakiej właśnie doświadczają. Norweskie społeczeństwo nie tworzą jednak sami nacjonaliści, czego przykładem jest rodzina protagonistów, angażująca się w ruch oporu, zapewniająca schronienie Żydom i organizująca przerzuty do neutralnej Szwecji. Sztuką jest rozpoznawanie, kto stoi po czyjej stronie, kto chce pomóc, a kto działać zgodnie z panującą ideologią. Ta niejasność połączona z dziecięcą naiwnością (aczkolwiek wśród bohaterów jest jeden, który zachowuje przezorność) staje się źródłem kłopotów (które w każdym innym filmie określilibyśmy po prostu przygodami) grupki dzieci. Co więcej, w niej samej jest ktoś, kto skłania się ku ideologicznym poglądom…
To utrzymana w bajecznych sceneriach opowieść o zaufaniu i solidarności, wspólnemu stawianiu czoła niezrozumiałemu złu tego świata, którego ofiarami są niewinni ludzie, „odpowiadający” za to, w jakiej rodzinie się urodzili. Trzyma w napięciu, wzrusza, co więcej nie mamy tu do czynienia z tak jawnie złymi czy dobrymi bohaterami, jak to się zdarza w wielu dziecięcych filmach.
- Gdy Hitler ukradł różowego królika, reż. Caroline Link
Z kolei Gdy Hitler ukradł różowego królika, ekranizacja powieści o tym samym tytule, to historia rodziny żydowskiej, która w dniach poprzedzających wybory zapewniające coraz większą władzę Hitlerowi musi uciekać z Niemiec, zanim zostaną im odebrane paszporty. Protagonistką jest dziesięciolatka, która nie rozumie sytuacji i czuje się zagubiona w kolejnych krajach, do których uciekają rodzice, szukając bezpieczeństwa oraz domu. Ma marzenia i roszczenia, które wydają się niestosowne do bieżącej sytuacji, a zarazem takie naturalne dla osoby w jej wieku. Gdy rodzice myślą, gdzie uciec, skąd zdobyć pieniądze na życie, problemem Anny jest wybór jednej, jedynej zabawki oraz to, czy pozostawiony w Niemczech różowy królik, odebrany wraz z całym pozostawionym dobytkiem Kemperów, miewa się dobrze w rękach Hitlera. Wydaje się to małostkowe, ale ta perspektywa ukazuje jak w rzeczywistości małostkowa jest polityka nacjonalistów, budowana na nienawiści i zawiści wobec tych, którzy w życiu radzili sobie lepiej (bo jak zakładam, to przede wszystkim stało za niechęcią wobec narodu żydowskiego).
Anna Kemper swoją postawą oraz pasją do rysunku przypomina bardziej znaną na świecie jej imienniczką Annę Frank, która z kolei papieru potrzebowała do pisania. Obie są postaciami rzeczywistymi i obie są autorkami wydanych książek. Kemperw rzeczywistości nazywała się Judith Kerr i miała o wiele więcej szczęścia niż jej rówieśniczka, dożyła naprawdę sędziwego wieku w Londynie, przez lata pracując jako ilustratorka do książek.
- Lekcja niemieckiego, reż. Christian Schwochow
Ostatni film, o którym chcę tutaj wspomnieć, również rozgrywa się podczas wojny (i parę lat po). Tym razem wykluczenie obejmuje twórczość malarza, która przez rządzących jest niezrozumiała, a sam artysta jest nazywany szaleńcem. W związku z tym nakazuje się malarzowi zaprzestania swojej artystycznej działalności. To jednak nie jest film o wykluczeniu – to wątek podręczny mający pokazać inne mechanizmy, przede wszystkim psychiczne. Tu historię poznajemy z perspektywy młodzieńca zamkniętego w ośrodku wychowawczym dla trudnej młodzieży, który wspomina swoje dzieciństwo. Jego ojciec jest urzędnikiem całkowicie oddanym służbie narodu i jego ideologiom. To przykład postaci despotycznej, która została wyszkolona w duchu totalnego posłuszeństwa rozkazom ze stolicy, a ich wykonanie przedkłada nad przyjaźń czy dobro rodziny. Jak można się domyślić, atmosfera w domu jest tak gęsta, że można ją kroić nożem. Ojcowska dyktatura i surowość sprawia, że młody syn, nawet próbujący ratować swoich najbliższych, w ostateczności ulega jego rozkazom, przyznając się do przewinień swoich czy obserwowanego wujka malarza. Przebieg dzieciństwa Siggiego uzasadnia, dlaczego w pewnym momencie znalazł się w miejscu, w którym właśnie pisze wypracowanie na temat „Przyjemność płynąca z wypełniania obowiązków”. Temat zdaje się wyrażać esencję życia ojca Siggiego, dla którego każdy rozkaz był źródłem podekscytowania, a możliwość jego zrealizowania prawdziwą, i zdaje się jedyną, pasją. Lekcja niemieckiego to ciekawa propozycja na psychologiczne spotkania z dyskusją.