W zbiorze opowiadań słowackiego debiutanta i fotografa Juraja Kováčika dostajemy panoramiczny przegląd sytuacji zwyczajnych, codziennych. Wydawałoby się niewartych uwagi, bo też zwykle niedostrzegalnych. Artystyczna wrażliwość pozwala jest zauważyć i uczynić z nich coś wyjątkowego. Niełatwo jednak je opisywać, by nie trąciło banałem i nie wiało nudą, by skupić uwagę odbiorcy. Kováčikovi tę trudną sztukę udaje się opanować.
Otwierające tom opowiadanie pozostawia po lekturze wspomnienie towarzyszącej mu aury, którą niewątpliwie tworzyły miejsca zdarzeń: księgarnia i kawiarnia. Zwłaszcza dziś trudno nie czuć podczas lektury tęsknoty za tymi chwilami czytania między księgarskimi regałami i spokojnego picia kawy w przytulnym lokalu. Być może to te okoliczności sprawiły, że historia Na zachodzie bez zmian poruszyła moje struny sentymentalizmu (do czego to doszło, by w kategorii sentymentu rozpatrywać wizyty w kawiarniach?). Mamy w niej też bohaterów, księgarza Artura i czytającą eseje Sontag redaktorkę Tarę – jedną z tych par, która nie odkrywa przed nami kart, ich relacja jest ulotna, a mimo to wracamy do nich myślami tak jak do protagonistów Tożsamości Kundery czy Rzeczy Pereca.
Drugie opowiadanie, które znowu ze względu na miejsce akcji przywiązało mnie myślami do siebie to tytułowe. Tu również dostajemy prostą historię z jeszcze zwyczajniejszymi dialogami o małżonkach wybierających się do kina na film SF. Opisano zaledwie niecały jeden dzień z ich życia, a wydaje się, że mamy już pełny ogląd na dzieje tego związku i ich codziennego życia, stosunku do siebie nawzajem – a przede wszystkim, przez narrację prowadzoną przez męża, na jego podejście do żony i kobiet, z którymi niegdyś się związał.
Na zbiór, by zachować harmonię całości, składają się również opowiadania z mocniejszym akcentem, ale te w mojej ocenie są słabsze. Kovacik niestety nie obronił się przed pokusą pójścia drogą na skróty, której ulega wielu debiutantów. Mam tu na myśli radykalne rozwiązania fabularne, które zaskakują, by nie rzec, że wstrząsają czytelnikiem i sprawiają zapewne, że te sceny z całego tomu zostaną zapamiętane najlepiej (a paradoksalnie trzeba o nich milczeć, bo stanowią spoiler). Jednak za tymi rozwiązaniami rzadko kiedy kryje się pobudka refleksyjna, tu zwykle chodzi tylko i wyłącznie o ładunek emocjonalny.
Jak wspomniałam te opowiadania nadają dynamikę książce, by nie było całkiem leniwie i zwyczajnie: obyczajowe sceny przeplatają się z tragicznymi, gdzieniegdzie się łącząc. Bo tak jak sugeruje opis, wątki niektórych opowiadań się łączą, wskazując ciąg przyczynowo-skutkowy. Czasem są to połączenia wyraziste, czasem trzeba ulec obsesji doszukiwania się tych powiązań – nie jest to jednak konstrukcja szkatułkowa jak w zbiorze opowiadań Yoko Ogawy). Z kolei fotograficzne doświadczenie autora odzwierciedla się w plastycznym języku i kompozycji poszczególnych scen, które stanowią gotowy scenariusz na film… panoramiczny.