Kiedy lada moment zaczynasz uczestnictwo w kolejnym festiwalu, boleśnie uświadamiasz, że poprzedni nie doczekał się żadnej wzmianki na stronie. Zresztą tak mam z wieloma wypadami do kina, o których chciałoby się napisać, ale nie ma kiedy – może pojawi się zbiorczy przegląd nowości kinowych. Tymczasem pora wspomnieć o festiwalu, który śledzę z mniejszą czy większą uwagą od pierwszej edycji, a jednak dopiero w tym roku udało mi się po raz pierwszy w nim wziąć udział. Oczywiście dzięki obecnej sytuacji, przyczyniającej się do tego, że organizatorzy decydują się na hybrydową formę.
VI edycja UKRAINA! Festiwal filmowy odbyła się w połowie listopada i oferowała swoim widzom około dziesięciu filmów z przewagą fabuł, ale nie brakło dokumentów oraz animacji. Szczególnie zainteresowały mnie trzy filmy fabularne, o których więcej poniżej. Choć nie okazały się one dziełami wybitnymi, stanowiły przegląd najnowszej ukraińskiej kinematografii, ciekawy zarówno pod kątem poetyki, jak i poruszanych problemów – celowo unikałam tu wielkich tematów, z którymi ten kraj nam się kojarzy, na rzecz reprezentacji codzienności (nawet tej nieoczywistej jak w pierwszym filmie).
Pracuję na cmentarzu, reż. Oleksii Taranenko
Ci, co mnie znają, nie będą zaskoczeni tym, że moją uwagę przykuł ten tytuł. Często przypisanie bohaterowi filmowemu pracy w branży funeralnej służy funkcji komediowej. Tego tu oczekiwałam, tęskniąc za rzadko obecnymi w ostatnich latach czarnymi komediami. Niestety, mimo dobrego początku, komedia z czasem ustępuje miejsca dramatowi psychologicznemu, przedstawieniu tragicznych źródeł cynicznej postawy protagonisty, który jest człowiekiem nieszczęśliwym, samotnym i nielubiącym ludzi (przez to praca w biurze zakładu kamieniarskiego miała ten mankament, że trzeba było rozmawiać z często zrozpaczonymi i melancholijnymi klientami). To sprawia, że nie potrafi nawiązać udanych relacji z potencjalnymi partnerkami ani z własną córką – o empatii wobec klientów nawet nie myślmy. Jednak pewne okoliczności sprawiają, że bohater leczy się z traumy i tu przestaje być interesującą postacią – jak i cały film wychodzi z atrakcyjnej konwencji na rzecz poważnego kina, które o przeżywaniu żałoby nie mówi nic nowego. Z drugiej strony mamy wątek kryminalny, który dosadnie definiuje, czym są hieny cmentarne i pokazuje, że władanie cmentarzem to wiecznie intratny interes i od czasu do czasu pojawia się ktoś, kto chce go przejąć. Tu walka toczy się tak samo, jak przed dziesięcioleciami i stuleciami walczyli ze sobą następcy tronu. Bo cmentarz to mocarstwo o niekończącym się źródle dochodów i spokojnych mieszkańcach, nad którymi łatwo się panuje – kto by nie chciał władać takim miejscem?
Przystanek-Ziemia, reż. Kateryna Gornostai
To film, który przywoływał skojarzenia z naszym Ostatnim komersem, choć tu mamy starszych bohaterów, bo kończących szkołę średnią. Oba filmy łączy nie tylko spojrzenie na młodzież, która kończy pewien etap edukacji, myśli o przyszłości, zarazem mając świadomość, że na załatwienie szkolno-miłosnych spraw mają coraz mniej czasu. Te dwa obrazy łączy też pewna ospałość, brak energii i skonkretyzowania kierunku, w którym powinna podążać uwaga widza. Dostajemy mozaikę problemów charakterystycznych dla wieku bohaterów: zauroczenia, trudne relacje z rodzicami, depresja, kurator, ciąża (nie wszystkie te wątki pojawiają się w obu filmach). Przystanek-Ziemia dodaje do tego kontekst sytuacji politycznej w kraju (vs. lekcje przysposobienia obronnego) oraz zaznacza świadomość ekologiczną młodych ludzi – to ciekawe, bo to pierwsze zmiany, jakie z perspektywy czasu można obserwować w doświadczeniach i mentalności młodzieży na tle wcześniejszych pokoleń. Zmienia się też podejście dorosłych do młodych ludzi – co dostrzegam w paradokumentalnych kadrach, kiedy poszczególni licealiści po dyplomowych zdjęciach odpowiadają na pytania osoby zza kamery. Oddaje się młodym głos, interesuje się tym, co czują i jak postrzegają pewne kwestia. To dobra zmiana. Jako wycinek pewnej rzeczywistości w określonym czasie – ten film jest interesujący. Jednak jako zamknięte dzieło jest po prostu nudne.
Rywal, reż. Marcus Lenz
Rywal to ciekawy przypadek warty rozpatrzenia w kontekście studiów nad męskościami, choć może właściwsza i bardziej oczywista wydawałaby się psychoanaliza. W zależności, który parę w tym trójkącie relacji uznamy za istotniejszą dla zarysowanego w filmie konfliktu. Niezaprzeczalnie protagonistą jest dziewięcioletni Roman, który przybywa do matki pracującej nielegalnie u starszego Niemca. Chłopiec nie jest w stanie zaakceptować chorego na cukrzycę gospodarza, który aspiruje do bycia kimś więcej niż pracodawcą jego mamy. Z jednej strony dostrzega w nim rywala o uwagę matki, z drugiej 62-letni Gert budzi w nim wstręt ze względu na związane z wiekiem i chorobą cechy fizyczne, jak i fakt, że jest to ciało, które obcuje seksualnie z jego matką. Mimo starań Niemca, nie jest on mężczyzną, który dla Romana mógłby stanowić autorytet czy stać się jego kumplem. Radość ze wspólnej zabawy, mającej przełamać lody (zwłaszcza kiedy matka znika na kilka tygodni w szpitalu), szybko ulega podejrzliwości przekonującej, że porywczy chłopiec z niegasnącym płomieniem gniewu nadal nie ufa nowemu opiekunowi (a także innym ludziom). Brak wzajemnego zaufania i porozumienia w gruncie rzeczy prowadzi do tragedii.