Autor: Daphne du Maurier
Co to była za lektura! Nieprzewidywalna, zaskakująca. Wbudzała złość i ulgę, napięcie i dreszczyk emocji. Spodziewałam się pustego romansu, a dostałam głęboką powieści z nutą kryminału. Szkoda tylko, że ten kryminał pojawił się dopiero w połowie książki, że przez pierwszą część musiałam wytrzymać ten melodramat.
Młoda i naiwna towarzyszka pani van Hooper wychodzi za mąż za bogatego Maksima de Winter. Po podróży prześlubnej zamieszkuje w jego posiadłości, gdzie musi stawić czoło służbie i ludziom z okolicy, którzy wciąż rozpamiętywują tragicznie zmarłą Rebekę. Jej sprawa znowu wyjawia się na wierzch, kiedy znajdują zwłoki w jej żaglowcu.
Złościła mnie główna bohaterka, która nie potrafiła być stanowcza i powiedzieć, „że teraz to ona jest panią de Winter i nie obchodzi ją co było jak była Rebeka”. Tego mi strasznie brakowało u tej dziewczyny, przez to przez większość książki pogrążała się. Obserwowała jej przedmioty, miejsca w których przebywała i zawsze była okazja by powiedzieć: R dominowało nad pozostałymi literami. To zdanie pojawia się w książce wiele razy, jakby miało nie wiadomo jak duże znaczenie. Faktem usprawiedliwiającym jej zachowanie jest to, że bohaterka znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, bo trudno zastąpić poprzednią gospodyni, która miała zupełnie inny charakter. Nie pomógł w tym jej mąż, który faktycznie sprawiał wrażenie, że jej nie kochał, że wciąż wspomina z bólem rozpaczy poprzednią żonę. Mieszane uczucia miałam do pani Danwers, która była fałszywa. Spodziewałam się innego rozwinięcia relacji pomiędzy panią Danwers a drugą panią de Winter. W ogóle nie spodziewałam się wątku kryminalnego i nawet w wąskich jego rozwidleń miałam niepoprawne przypuszczenia. Co dobrze świadczy o nieprzewidywalności akcji. No i to poetyckie zakończenie, rujnujące, ale idealne dla tej powieści.
Ocena: 5,5/6