Wśród beletrystycznych nowości ostatniego miesiąca pojawiła się powieść, która została wydana w 1963 roku i zalicza się ją do francuskiej klasyki. Mimo to polskim czytelnikom przyszło czekać niemal 60 lat na jej przekład. Co może zaskakiwać w świetle jej ekranizacji, choć w Polsce jednak mniej znanej. Zawsze przy wydawaniu nowy-starych tytułów autorów znanych już rodzimemu czytelnikowi – sporo powieści Romaina Gary’ego wydano w latach 90. na fali zalewania polskich półek zagraniczną literaturą – pojawia się pytanie, co wydana przed kilkudziesięciu laty powieść dzisiaj ma do zakomunikowania? Pytanie to można rozszerzyć z myślą o innych dziełach autora, gdyż nie można pominąć faktu, że dwa lata temu wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało jeszcze Latawce, ale skupię się na Lady L.
W dużym skrócie Lady L. to wynurzenia tytułowej osiemdziesięciolatki, która, dowiadując się, że już nic nie powstrzyma wyburzenia jej ulubionego pawilonu, postanawia poprosić o pomoc zaufanego przyjaciela – poetę, w przenoszeniu rzeczy. Zanim do tego dojdzie, jest winna się wytłumaczyć i przedstawić historię tego, co w tym sekretnym zakątku lady się znajduje. Historia jest długa i złożona, sięga jej czasów dzieciństwa i młodości, przedstawia życiorys kobiety, którą trudno powiązać z Diane L. powszechnie postrzeganą jako strażniczkę angielskiej arystokracji i jej konwenansów czy nawet dziedzictwo narodowe. Nietrudno się domyślić, jak reaguje jej słuchacz: zaprzeczenie, prośba o opamiętanie, wreszcie śmiech i uznanie opowieści za dobry żart… przynajmniej do momentu, kiedy nie ujrzy jej śladów we wspomnianym pawilonie.
Czytelnik nie będzie przez chwilę nawet wątpił w prawdziwość historii lady L., nie tylko dlatego, że podobne przypadki były mu znane, ale również dlatego że ma wgląd w myśli bohaterki i wie, że dla niej jej życie jest czymś w rodzaju spektaklu, który trzeba odegrać, aby cieszyć się tytułami i wynikającymi z nich przywilejami. Diane jest kobietą idącą po trupach (dosłownie) do celu, jest cyniczna i bezwzględna, a zarazem, co przydaje tej postaci pierwiastek ludzki – ulega wielkim namiętnościom, które o mały włos pokrzyżowałyby jej plany.
Jednak to jej nieoczywiste poglądy wydają się w tej powieści najciekawsze. One nie pozwalają dokonać łatwej klasyfikacji bohaterki, której los można byłoby wpisać w schemat „od pucybuta do milionera” – o ile naszych oporów nie budzi fakt, że do swojej pozycji społecznej nie dotarła uczciwą pracą. Z jednej strony aktywnie działała u boku socjalistów, pragnących zmienić los robotniczej klasy społecznej, z której się wywodziła, z drugiej zaś za nic w świecie nie chciała dalej w niej tkwić i wykorzystując swoje wdzięki obracała się w gronie arystokracji (częściowo pomagając tym rewolucjonistom), licząc, że już tam zostanie. Nie była ideowczynią, lecz pragmatyczką – w dodatku zakochaną, choć ten fakt bardziej namiesza niż wyjaśni motywacje postaci.
Nie jest też feministką. W dniu swoich 80. urodzin twierdzi, że „dzisiaj kobiety coraz częściej uważano za równe mężczyznom – mężczyźni się wyemancypowali. Kobiety przestały sprawować władzę”. Czyżby chciała sugerować, że toczone od końca XIX wieku walki o równe prawa dla kobiet sprawiły, że w połowie kolejnego stulecia nie tylko nic nie zyskały, ale wręcz straciły? W kontekście zyskującego w ostatnim czasie rozgłos tematu pracy seksualnej – m.in. za sprawą reportażu Karoliny Rogaskiej – interesujące i niezwykle aktualne wydają się poglądy Diane o prostytucji. W kolejnym zdaniu po cytowanym wyżej fragmencie bohaterka dodaje, że „nawet prostytucja jest zakazana” – co oznacza, że prostytucję uznaje za jeden z przejawów kobiecej władzy. Dokładnie tak dzisiaj sekworkerki przedstawiają swój zawód, odpowiadając na poglądy radykalnych feministek, które pracę seksualną widzą wyłącznie jako patriarchalną formę opresji wobec kobiet. Diane porównywała zachowania seksualne (we wszelkich przejawach: od nieprzyzwoitych malunków przez pornografię, prostytucję po różne perwersje) do reżimów politycznych i ideologii – na ich tle „najgorsze” wyuzdanie wydaje się niewinne wobec często krwawych konsekwencji zachowań politycznych. Nie powinniśmy się wstydzić ciała i naszych potrzeb seksualnych – bo nie to świadczy o naszej moralności, lecz myśli i poglądy oraz idące za nimi ideowe działania.
Jak się okazuje, po 60 latach, ta niewielka, dość klasycznie i prosto napisana powieść zdaje się stanowić nader aktualny komentarz do dzisiejszych czasów. To chyba dostateczny powód – oprócz faktu, że Lady L. należy do francuskiej klasyki, a tę zawsze czyta się z prawdziwą przyjemnością – dlaczego warto po nią sięgnąć.