Czytając książkę Sylwii Góry, ciągle miałam w pamięci badania mojej koleżanki na potrzeby licencjatu dotyczącego bezdomności właśnie. Z wywiadów, które ona przeprowadziła z bezdomnymi, najbardziej zaskoczyła nas odpowiedź, że był to jego/jej wolny wybór. Czy rzeczywiście można taki los sobie wybrać i postrzegać go w kategorii wolności? Druga rzecz, która nas zaskoczyła – ale to już wynikało z naszego stereotypowego patrzenia – że bezdomni to też ludzie bardzo wykształceni, którzy mieli prosperujące firmy i dobry fach. Tylko nagle coś poszło nie tak i wylądowali na ulicy. To pokazuje, że bezdomność nie bierze się tylko z życiowej nieporadności i nałogów, które staczają człowieka na dno. Innym niepokojącym wnioskiem jest to, że posiadanie pewnych kwalifikacji i kompetencji wcale nie gwarantuje (ale na pewno ułatwia) wyrwanie się z kryzysu bezdomności – a przecież na tym opierają się programy resocjalizujące.
Książka Góry wprowadza nową optykę. Jej badania są bardziej pogłębione, poszerzone o analizę rozwiązań systemowych (a często ich braku), rozmawia nie tylko z bezdomnymi, ale też ze streetworkerami i pracownikami socjalnymi. Chciałoby się dodać, że jej książka prezentuje aktualną sytuację i perspektywę bezdomnych – gdyby nie to, że od lat 90. niewiele się zmieniło. Pojawiają się nowe rozwiązania, sprawdzone na Zachodzie i programy, w których zapewnienie mieszkania – bezpiecznej przystani – jest pierwszym, a nie ostatnim etapem wyjścia z kryzysu bezdomności. Ale przyznajmy, że pojawią się one w zaledwie kilku miejscach w Polsce i są wprowadzane zbyt wolno. Nie zmienia się jednak świadomość społeczna (choć miejmy nadzieję, że za sprawą niniejszej książki będzie inaczej), w której bezdomni jawią się jako alkoholicy i narkomani, ludzie gorszego sortu albo czasem nawet jako nie-ludzie. Co przekłada się na to, że wyjście z kryzysu bezdomności jest trudniejsze – jeśli nie dostrzegamy ich, nie oferujemy im wsparcia (psychicznego, medycznego, materialnego, rozwojowego itp.). Jeśli zaś zaczniemy zwracać uwagę na bezdomnych, jak zrobiła to autorka jeszcze przed rozpoczęciem pracy nad książką, zaskoczy nas skala tego problemu i być może także to, że bezdomność nie jest domeną męską. (Choć w moim myśleniu bezdomność nie miała płci, nigdy nie myślałam, nad tym, czy któraś płeć dominuje, co wynika z tego, że do bezdomnych zaliczałam także żebrzące kobiety z dziećmi – te zdecydowanie częściej widuję niż mężczyzn).
Sylwia Góra, wychodząc naprzeciw temu, że w wielu badaniach nad jakimś problemem pomija się kobiety, postanowiła zająć się tym zjawiskiem właśnie przez perspektywę kobiet, bo ich bezdomność ma inne podłoże i skutki niż w przypadku mężczyzn. Bardzo często w grę wchodzi przemoc od rodziny czy partnera, przed którą uciekają z domu, o ile nie mają dzieci, dla nich matki są w stanie przetrwać agresję męża, byle miały dach nad głową. Jak się okazuje, dużo niższy odsetek bezdomności wśród kobiet wynika właśnie z tego, że nie porzucą domu, nie uciekną na ulicę, jeśli mają pod opieką dzieci – taka decyzja oznaczałaby jedno: odebranie potomstwa do pieczy zastępczej. Równocześnie ucieczka od przemocy często kończy się wylądowaniem w nowym toksycznym związku, co można uargumentować psychologicznie – to ucieczka w to, co znane, a także: lepiej, żeby bił swój niż samotnie być narażoną na agresję od obcych.
Cenne w tej publikacji jest to, że autorka oddaje głos kobietom w kryzysie bezdomności, bo prawdopodobnie to jedna z nielicznych okazji, kiedy mogą opowiedzieć swoją historię, czasami wpisującą się w pewien stereotypowy model, częściej los prowadzący do tej sytuacji był bardziej zawiły i mniej oczywisty. Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło, to siła wstydu przed rodziną i znajomymi, która zmusza ludzi nie tylko do okłamywania, ale też do zajmowania pustostanów w wielkich miastach zamiast powrotu do rodziny z prośbą o wsparcie (porażki przecież zdarzają się każdemu) pozwalające z czasem znów stanąć na własnych nogach. Wydawałoby się, że nic bardziej nie odziera z godności, jak wylądować z bogatego domu na ulicę i robimy wszystko, by tego uniknąć, a jednak to upadek własnej firmy dla niektórych jest tak dużym powodem do wstydu, że wolą tułać się po noclegowniach. Piszę o tym, nie tyle z brakiem zrozumienia takiej decyzji, co zafascynowana tą siłą dumy i honoru (tak inaczej postrzeganymi) jako pewnym konstruktem fenomenologicznym.
Myślę, że Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce to książka, która zaskoczy na wiele sposobów, każdego czytelnika inaczej, co wynika z tego, że tak naprawdę mało wiemy o bezdomnych i o ludziach w ogóle. Nie jest to publikacja, którą czyta się łatwo – mam wrażenie, że brakuje jej literackiego sznytu, który nadałby tej badawczo-sprawozdawczej relacji formę reportażu, oraz redakcji, która odważniej ukróciłaby wypowiedzi bohaterek książki. Wiem, że ich głos jest tutaj najważniejszy, ale w pewnym momencie ich relacje robią się nużące, zwłaszcza przez liczne powtórzenia pewnych faktów z ich życia. Choć nie jestem zwolenniczką reporterskiego stylu Krall i Tochmana tutaj ich rady warto byłoby zastosować. Czasami zaledwie kilka zdań z czyjeś wypowiedzi lepiej opisze jej sytuację i odda jej dramatyzm niż długie na kilka stron dzieje życia różnych osób, które następują krótko po sobie i zlewają się w jedno. W pewnym momencie przestałam widzieć człowieka – jednostkę, tylko bliżej nieokreśloną zbiorowość w kryzysie bezdomności zmagającą się z niepełnosprawnością, nałogiem, uciekającą przed mężem, niemającą wsparcia w rodzinie itd. Paradoksalnie w ten sposób autorce udało się spełnić cel, jakim było znalezienie punktu wspólnego dla tych wszystkich kobiet, jednak podskórnie czułam, że reporterka nie chciała go osiągnąć, lecz ukazać coś zgoła odwrotnego: indywidualizm i nieschematyczność. W tej formie to się gdzieś rozmyło.
Nie mniej jednak jest to książka ważna, poruszająca temat dotąd przemilczany i warto z nią się zmierzyć po to, by skonfrontować własne wyobrażenia z przedstawionymi tutaj realiami.