Alibi na szczęście

  Autor: Anna Ficner-Ogonowska

To chyba najgrubsze babskie czytadło, jakie w życiu przeczytałam. Tom grubością dorównuje Zmierzchom, Millenium czy Harry’emu Potterowi. Zatem zastanawiałam się, czy książka jest tak na tyle ciekawa, że może autorka nie pozwoliła na szybkie pożegnanie z bohaterami, z którymi się zżyliśmy; czy może odwrotnie, chce nas zanudzić? Nietypowym zjawiskiem było dla mnie otworzenie książki i przeczytanie na pierwszej stronie (po tytułowej) siedmiu pozytywnych opinii na temat książki. Czy książka sama się nie obroni, że na wstępie potrzebuje siedem pozytywnych opinii, aby przekonać czytelnika, że jest dobra?
Trochę zachęcona, trochę z obawami wzięłam się za czytanie. Na wstępie czytelnik wpada w morski, wakacyjny klimat (coś co uwielbiam!). Niestety jest to końcówka wakacji, ponieważ lada dzień bohaterka wraca do Warszawy na egzaminy poprawkowe, ponieważ oblała jednego ucznia – Mateusza Starskiego. A potem szybko zaczyna się rok szkolny. Tak, Hanna Lerska jest polonistką i mieszka w dużym domu sama. Od samego początku wiemy, że Hania przeżyła jakąś tragedię, z której wspomnień nie potrafi wyjść. Jej przyjaciółką i „siostrą” jest dynamiczna i otwarta Dominika, którą matka opuściła, gdy ta miała zaledwie kilka lat, a ojciec był pijakiem. Razem się wychowywały, obie mają za sobą ciężkie przeżycia. O ile Dominika wiąże się z różnymi mężczyznami na krótki okres czasu, o tyle Hania nie dopuszcza do siebie myśli o miłości, o jakimkolwiek związku. Kiedy po paru miesiącach Hania poznaje Mikołaja, czuje się mocno zagubiona. Chciałaby spróbować, ale nie potrafi.
Przez sporą część powieści czytelnik nie zna prawdy, poznaje niektóre elementy układanki, próbuje się domyślić, ale całą prawdę poznaje kiedy Mikołaj. To strasznie męczy czytelnika, przez to trudno oderwać się od książki, bo chęć poznania prawdy jest duża. Prawda nie tyle zaskakuje, ale usprawiedliwia czasem wręcz irytujące zachowanie Hani. Pozytywnym elementem książki jest klimat morza, świąt, pracowni architektów, domu Hani – spokojny i tajemniczy. Akcja książki trwa blisko rok, więc aura jest dostosowana do pór roku. W powieści są one piękne. 
Alibi na szczęście to coś cięższego niż babskie czytadło z happy endem. Ale na tym historia wcale się nie kończy, jak zapowiada nam książka, we wrześniu możemy spodziewać się drugiej części pt.: Krok do szczęścia.
Ocena: 5/6

12 thoughts on “Alibi na szczęście

  1. hej, jestem pierwszy raz na towim bloguale jestem wielka fanka ksiazek, moglabym czytac calymi godzinami, gdybym tylko miala tyle czasuprzecztalam tylko ta notke, poniewaz nie zdazylam jeszcze resztyae zachecilas mnie do tej ksiazki, jezeli bedzie ona u mnie w miescie w biblotece prawdopodobnie ja wypozyczenie znam tej autokri, ale moze czas poznac jej dzielozapraszam na mojego blogahttp://ociupina.blog.onet.pl/

    1. Ta książka to porażka. I dla mnie w dużej części oparcie się na książce Joanny M.Chmielewskiej pt.Poduszka w różowe słonie. Pierwsze 100 stron to niby rozwinięcie, w ostatnich 50 wreszcie dowiadujemy się dlaczego bohaterka tak się mota emocjonalnie przez pozostałe 500 stron. Myślę, że 150 stron w zupełności by wystarczyło, ale pewnie autorce płacą od ilości a nie jakości. A szkoda, bo zanudziła mnie przeokropnie. Nigdy więcej żadnej książki tej pani.

      1. Nie czytałam książki Chmielewskiej, więc trudno mi się wypowiedzieć na temat tego, jak bardzo pani Ficner-Ogonowska opierała się na tej książce pisząc własną. Jednak znając historię, że „Alibi na szczęście” to książka pisana przez kilka lat do szuflady, dopóki mąż autorki nie postanowił w ukryciu przed żoną wysłać do wydawnictwa, nie sądzę, żeby powieść była oparta na książce Chmielewskiej. Być może są tylko do siebie podobne, przecież dzisiaj trudno wymyślić fabułę, której nikt jeszcze nie wymyślił.
        Zgadzam się, że książka jest ciut za długa. Może nie skracałabym jej do 150 stron, bo prócz samego zarysu fabuły, na które one by wystarczyły, budowanie napięcia, aury tajemniczości też jest ważne. Ale myślę, że o połowę spokojnie, bo nim czytelnik pozna prawdę zdąży się znużyć i odłożyć książkę.
        Pocieszę Cię, że następna część jest cieńsza o 1/3 objętości pierwszej 🙂

  2. hej, jestem pierwszy raz na towim bloguale jestem wielka fanka ksiazek, moglabym czytac calymi godzinami, gdybym tylko miala tyle czasuprzecztalam tylko ta notke, poniewaz nie zdazylam jeszcze resztyae zachecilas mnie do tej ksiazki, jezeli bedzie ona u mnie w miescie w biblotece prawdopodobnie ja wypozyczenie znam tej autokri, ale moze czas poznac jej dzielozapraszam na mojego blogahttp://ociupina.blog.onet.pl/

  3. Hej, ja już nie mogę doczekać się dalszej części. Urzekły mnie bohaterki „Alibi na szczęście” i chciałabym, żeby w moim życiu też były takie osoby. Atutem tej książki są pięknie pokazane uczucia i to, że daje ona wiarę w to, że mimo ciężkich przeżyć można wyjść na swoje i że los może się odmienić.

  4. Otrzymałam tą książkę w prezencie dokładnie 3 listopada 2012r. Przeraziła mnie ilość stron, przez które powinnam przebrnąć. Pomyślcie jakie było moje zdziwienie gdy nie mogłam się od tej książki oderwać…wszystko nagle przesatało mieć znaczenie a ja utknęłam w innej rzeczywistości…cudownej rzeczywistości. 10 listopada nastąpiło jednak ponowne zetknięcie z szarością dnia codziennego. Nieprzypadkowo użyłam określenia „cudownej”. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak mało realne jest życie bohaterów. Zabezpieczenie finansowe, praca, która jest ich pasją, i jakaś taka wieczna energia bez jakiegokolwiek zmęczenia, no i Mikołaj – mężczyzna idealny… I wiecie co? Hanka przeżyła tragedię, owszem, i może dość nie typowo ale ja bardziej jestem na nią zła niż żywię do niej współczucie… Bardziej szkoda mi Mikołaja, który tak fatalnie się zakochał, a wygląda na to, że w drugiej części wcale nie będzie mu łatwiej w tej miłości. Mimo to gdybym tylko mogła to już tej chwili pochłaniałabym „Krok do szczęścia”

  5. bardzo gorąco polecam przeczytania 2-3 stron ,a o resztę się nie martwcie :)ta historia was tak wciągnie że nie wiedzieć kiedy a znajdziecie na na ostatnim rozdziale :):) Momentami czułam że nadużywa się słów „Pani Irenka” oraz „zmęczona”aczkolwiek całokształt robi piorunujące wrażenie 🙂
    TO NIE JEST ZWYKŁE ROMASIDŁO – TO HISTORIA O MIŁOŚCI W ŻYCIU 🙂

  6. Jak dla mnie – zero nudów! Wspaniała książka, zżyłam się z bohaterami i… jakoś ciężko mi uwierzyć, że naprawdę nie istnieją 😀 Choć Hankę często chciało się „palnąć w łeb” za jej zachowania, to prawda o jej przeszłości usprawiedliwia wszystko. Człowiek po takiej tragedii wewnętrznie umiera, tak więc jej odczucia i stan psychiczny zostały ujęte jak najbardziej realistycznie. Chcę już czytać drugą część!

  7. No właśnie z tym czasem jest ciężko. Czytać uwielbiam i mogę to robić wszędzie. I uwielbiam cegły. Rzadko wypożyczam cienkie książki. A jak skończę pisać swoją to podejrzewam, że też będzie cegłą. Jestem fanką ksiażek Isabel Allende ( Dom Duchów między innymi), Carlosa Ruiza Zafony, Carlosa Fuentesa, Idelfonso Falcones ( Katedra w Barcelonie) Jean Christophe Grange ( Purpurowe rzeki) a z takich babskich to łykam Nore Roberts jak mi przyjdzie ochota na coś lekkiego.

  8. Z początku powieść mi się podobała jednak im dłużej ją czytałam to zbierało mi się na mdłości. Przeczytałam całą. Szara mysz-nauczycielka spotyka super inteligentnego, przystojnego architekta ślepo zakochanego. w niej. Ona go zwodzi i zwodzi i tak przez 640 stron. Wynudziłam się okropnie czytając tą książkę. Wszyscy skaczą nad główną bohaterką i obchodzą się jak ze zgniłym jajem. Ciekawe jakim cudem nauczyciel może utrzymać sam wielką willę z ogrodnikiem i gosposią. Śmiech… nieżyciowa książka. Ponoć wyszły jeszcze kolejne tomiska. Litości . Ciekawa jestem ile zarobiła na tym badziewiu autorka ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *