Ta książka uświadomiła mi, jak zmienia się odbiór danej książki w zależności od nastroju i potrzeb czytelniczych. I to zaledwie na przełomie dwóch dni…
Choć przekonałam się, że podczas podróży pociągiem jestem w stanie przeczytać także poważniejsze książki jak Ulisses czy Taniec furii, generalnie staram się wybierać niewymagające lektury. Miłość… z obu stron była jedną z nich.
Powiem tak, początkowo randkowe perypetie Jamiego i Laury mnie bardzo ubawiły, działały mi na wyobraźnię (sperma na policzku namalowanej istoty boskiej to dzisiaj mnie prześladuje…) i wyczuwałam komizm sytuacyjny. Jednakże przyjemnie (do pewnego czasu) o takich doświadczeniach się czyta, ale na pewno nie chciałabym tego przeżyć na własnej skórze. Rzeknę, że powieść Nicka Spaldinga nie zachęca bynajmniej do randkowania i moim zdaniem tylko desperat kontynuowałby działania mające na celu poszukiwania partnera/ki. A Laura i Jamie są wzorcowymi desperatami, bo w końcu na randkach wykonują czynności, których na zdrowy rozum nigdy by nie zrobili. Przerażająca jest myśl, że autor pisząc tę powieść, opierał się na prawdziwych historiach znajomych: swatki, szybkie randki, portale randkowe… To tylko niektóre ze sposobów, z jakich korzystali bohaterowie.
Zdumiała mnie kreacja bohaterki, która ze swoich, przeważnie nieudanych, doświadczeniach na randce z nieznajomym mężczyzną zwierza się w listach do swojej matki. Mam bardzo dobre relacje z matką, ale przysięgam, o takich szczegółach bym jej nie pisała. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałam się, że odbiorca nie czyta tychże listów. Pisanie przez faceta o takich sprawach na blogu mnie nie zdziwiło, takich blogów w sieci jest mnóstwo.
Napisałam, że początkowo lektura wzbudzała we mnie wybuchy śmiechu, jednak tylko tego jednego wieczoru. Nie wiem, czy skrajne przygody podczas spotkań z płcią przeciwną, przez ich nadmiar, mi spowszedniały, czy moje potrzeby na niezobowiązujące czytadło zmalały i przez to książka zaczęła mnie powoli nudzić. Bez względu na to jaka tego była przyczyna, dalsza lektura nie sprawiała mi przyjemności. Dokończyłam ją, bo chciałam wiedzieć, w jakich okolicznościach poznają się Jamie i Laura i jakie perypetie ich obojga spotkają. Są one wraz z zakończeniem dość sztampowe, ale celem pełnego zaspokojenia ciekawości, z odrobiną zainteresowania przeczytałam nawet fragment kontynuacji Miłość… i nieprzespane noce. Jednak na całość się nie zdecyduję, bo jak zauważyłam, książka Spaldinga sprawdza się u mnie tylko w skrajnych deficytach czytadeł.
Myślę, że książka przypadnie do gustu wielbicielom amerykańskich komedii, gdzie humor zasadniczo jest fizjologiczny, a który w większej ilości u pozostałych odbiorców staje się, mówiąc łagodnie, niesmaczny.
Ocena: 4/6
Inspiracja: unikać randek, szczególnie z nieznanymi facetami. Jak zobaczyłam, jakie one są problematyczne i wymagające, to stwierdziłam, że wolę zostać przy swoich problemach. Samotność w końcu nie jest taka zła…
Też nie przepadam za tego typu lekturami, chociaż zdarzało mi się przeczytać parę. Z tego co napisałaś wynika, że książka jest nawet zabawna :-).
Raczej nie czytuję tego typu książek, ale dla poszerzenia horyzontówmożeponią sięgnę. Pozdrawiam
może kiedyś, nie moja tematyka