Premiera 21 października!
Podejście czytelników do Murakamiego jest albo kompletnie obojętne „nie rozumiem jego fenomenu” albo właśnie pełne pasji oraz zamiłowania do japońskiego pisarza, który już ponoć dawno powinien dostać Nobla (i pewnie nie dostanie, bo akademii wydaje się, że pewnie już dostał i to nie raz ;-)). Ta druga grupa zapewne na widok jego kolejnej książki piszczy z radością (co jak co, ale raczej mało kto pokusi się o lekturę Murakamiego w oryginale). Moje podejście jest, powiedziałabym, bardziej wyważone. Potrafię przejść obojętnie obok półki z jego książkami (choć jakimś cudem w domu mam trzy jego powieści), ale kiedy wczytuje się w ich treść, wydaje mi się ona magicznie przyciągająca. Czytając Murakamiego odnoszę wrażenie, że znajduję się w innej rzeczywistości. Nie jest ona jednak egzotyczna (właściwie nie odczuwam w nich japońskiego czy w ogóle azjatyckiego klimatu) czy baśniowa. Świat literacki jawi mi się tu bardziej jako sen czy przyjemne halucynacje po zażyciu środków odurzających (przynajmniej tak to sobie wyobrażam, bo nikt ich nie brałam).
Opowiadania zawarte w zbiorze zatytułowanym Mężczyźni bez kobiet wyjątkowo przypadły mi do gustu albo przypomniały mi, jak proza Murakamiego może być dobra. Pisarz ujął mnie od pierwszego opowiadania, gdyż dotyczyło bliskiego mi tematu, mianowicie prowadzenia samochodu przez kobiety. Spostrzeżenia Kafuku, głównego bohatera parającego się aktorstwem, na temat komfortu jeżdżenia jako pasażer u boku kierowcy płci żeńskiej brałam bardzo do siebie. Zastanawiałam się, czy zakwalifikowałby mnie do tych jeżdżących zbyt ostrożnie, czy zbyt agresywnie, a może do tych normalnych, jednak mimo wszystko spiętych? A może udałoby się zapanować nad wszystkimi odrobinę nerwowymi ruchami w skrzyni biegów, by być kierowcą doskonałym jak Misaki Waltari. Chcąc nie chcąc, nie potrafiłam czytać Drive My Car bez porównywania się z wspomnianymi bohaterkami. Murakami trafił w mój czuły punkt.
Wszystkie siedem opowiadań opisuje przypadki mężczyzn wdowców, zdradzonych, porzuconych, chorych i żyjących w stanie kawalerskim – mężczyzn, którzy większości przypadków zostali skrzywdzeni przez kobiety. Może jedynie nad tymi chorymi, czyli już poniekąd skrzywdzonymi przez los, kobiety się zlitowały, jednak i te relacje nie można określić trwałymi i szczęśliwymi. Często to są przypadkowe spotkania, podczas których bohaterowie nie potrafią zapanować nad własnym ciałem, bądź ich współżycie polega na wyładowaniu napięcia seksualnego. Sheherezada może miejscami przypominać historię z filmu Sesje.
Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, a mianowicie na muzyczność kilku opowiadań. Taka obfitość muzycznych odniesień, wydaje mi się, że dodaje melodyjności oraz specyficznego klimatu treści. Przykłady muzyczne, które pojawiają się u Murakamiego, pokazują jakie znane utwory są popularne także w Japonii. Tu szczególnie muzycznym opowiadaniem jest Yesterday, nawiązujący (podobnie jak polski dramat) do znanego utworu Beatlesów, którego przekładu na język japoński podjął się Kitaru, główny bohater. Kitaru jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci tej książki, a zawdzięcza to specyficznej odmianie języka, jakiego używa: dialektu z Kansai. W polskim przekładzie tłumacz zdecydował się na użycie gwary śląskiej, na co być może osoby spoza Śląska nie zwrócą uwagę albo przynajmniej potraktują to jako próbę zabawy z językiem polskim. Jednak dla mnie to było śmieszne i kompletnie niepasujące (by nie rzec rażące), bo jak Japończyk może godać po ślońsku? Wyobrażacie to sobie? Ja nie, zwłaszcza jak obserwuję Japończyków i ich problemy z wymową języka polskiego.
Nie będę robiła podsumowania, ale przeczytajcie, bo Murakami w tych niekobiecych opowiadaniach obnaża męskie słabości i zranioną duszę. A czyni to magicznie i muzycznie.
w opowiadaniu Yesterday to była gwara poznańska, a nie śląska. Cały zabieg jest dokładnie opisany we wstępie…
Nie wiem, czy w moim egzemplarzu (bo to szczotka była) nie ma wstępu, czy czegoś nie doczytałam. Jak wróci do mnie egzemplarz, to sprawdzę. Natomiast nie wiem, jak mówią Poznaniacy, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że ta gwara jest tak podobna do śląskiej, zwłaszcza, że w dialogach pojawiło się trochę zwrotów z niemieckiego…