Spostrzegawczy czytelnicy dostrzegli pewnie, że ominęłam podsumowanie stycznia, ale to nadrobię w dwóch postach, bo pisać o 19 tytułach [o 1 już wspomniałam na blogu] w jednym tekście – to stanowczo za dużo. Tymczasem zaprezentuje luty, w którym przeczytałam również 20 książek (prawie, bo jedna wciąż jest w trakcie). O czterech już napisałam, więc pozostaje mi krótko opowiedzieć o 15 pozostałych tytułach (w praktyce zahaczam o jeszcze dwa inne). Będzie trochę poezji, reportaży, esejów i powieści. Te dwa ostatnie zdominują w drugiej części tego postu.
Unikałam pisania o poezji na blogu, bo po pierwsze rzadko ją czytam, a po drugie mam z tym jakiś wewnętrzny problem. Jak można wartościować poezję, jak można recenzować, coś tak niejednoznacznego, w odbiorze bardzo indywidualnego? Nie umiem wskazać dobrego wiersza, ponieważ oddziaływanie danego utworu na czytelnika jest kwestią indywidualną, albo na kogoś wiersz będzie oddziaływać, albo nie. A wiersze uznane powszechnie za dobre… No przyznajcie, kto zachwycił się jakimś wierszem tylko dlatego, że ktoś inny powiedział, że jest to wybitny/wielki utwór? Raczej nikt, do tego trzeba było dojść samemu. Natomiast doceniam te utwory, które inspirują mnie do rozległych i ciekawych interpretacji. Niekoniecznie zgodnie z kanonicznym odczytywaniem wiersza.
W lutym przyszło mi się zmierzyć z Andrzejem Sosnowskim i jego Konwojem; Operą, Stanisławem Barańczakiem i jego Chirurgiczną precyzją (to był efekt szybkiej zmiany wyboru jego tomiku na egzamin), Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim i jego bardzo cielesnym tomikiem Imię i znamię. Tu jako uzupełniającą lekturę do czytania utworów tego poety polecam Projekt krytyki somatycznej Adama Dziadka. Przyznam się, że książka Dziadka otworzyła przede mną możliwość czytania poezji w kategoriach, które są mi najbliższe, czyli nie w kontekście nurtów poezji, których nie znam, bo nie studiowałam polonistyki, ale w kategoriach kulturowych.
Najciekawszym dla mnie spotkaniem poetyckim była lektura dwóch książeczek poetyckich autorstwa Zenona Fajfera i Katarzyny Bazarnik*: Oka-leczenie i (O)patrzenie. O Zenonie Fajferze i jego dziełach, które zalicza się do liberatury, czyli literatury totalnej dowiedziałam się już pierwszych zajęciach z literatury po ’89 roku. Wiecie to był ten moment, kiedy dopiero poznajesz specyfikę kierunku, przedmiotu, nowych wykładowców, a tu jeden z nich nagle wyciąga butelkę, która jest dziełem literackim i ma być przedmiotem naszej pierwszej rozmowy. Znając już literaturę postmodernistyczną można domyślić się, czym jest ta cała liberatura, w której znaczenie ma nie tylko treść, ale też forma, projektowana przez samego autora. Zatem tekst nie musi już dostosowywać się do tradycyjnej formy książki, lecz wraz z fizycznym nośnikiem, dostosowanym do treści, tworzy nierozerwalną całość. A nierzadko forma (jak i idący za tym cały przekaz) tych dzieł zmienia się pod wpływem czytelnika. Innymi słowy czytelnicy stają się współtwórcami dzieła. To tak w skrócie. W każdym razie bardzo chciałam o tym mówić na egzaminie, niestety tu umiejętności telepatyczne zawiodły.
Tak przeglądam listę przeczytanych książek i stwierdziłam, że powieści było u mnie bardzo mało, bo część z nich plasuje się na granicy literatury fikcyjnej i faktu. Na przykład Heban Ryszarda Kapuścińskiego, któremu po prostu nie ufam. Jak pisałam już na FB, podczas lektury tego reportażu zastanawiałam się, ile z tego co autor opisał, było jego rzeczywistym przeżyciem, a co wymyślił. Sama książka bez względu na poziom jej fikcyjności, jakoś specjalnie mnie nie zaciekawiła. Czytałam tyle dobrych i fascynujących reportaży, że książka Kapuścińskiego na ich tle wypadała trochę mdło. Być może przyczyna tego tkwi w tym, że reportaż Kapuścińskiego opisuje Afrykę w połowie XX wieku. I może być ciekawy tylko z historycznego punktu widzenia. Mnie interesują reportaże, które osadzają mało mi znane kraje we współczesnej sytuacji politycznej, społecznej i gospodarczej, które są źródłem jakieś światowej sytuacji bądź muszą do niej jakoś szczególnie ustosunkować się.
Drugą książką na granicy literatury faktu i fikcji jest Wschód Andrzeja Stasiuka. Za każdym razem obiecuję sobie, że już nie będę wracać do jego książek, bo wszystkie są prawie o tym samym, tak samo napisane i jest to styl, który mnie nie zachwyca. Ale los sprawia, że sięgam po kolejne jego książki i rozczarowują mnie, bo odnoszę wrażenie, że Stasiuk znalazł swój temat na książki i będzie to drążył w nieskończoność, zawsze w ten sam sposób. To cenne, że ktoś przeciwstawia się głównemu trendowi podróżowania na Zachód i zachwycania się nim, że wybiera Wschód, który pod wieloma względami okazuje się być ciekawszym tematem (ale bądźmy szczerzy, jest ciekawszy tylko dlatego, że rzadziej eksplorowany, co się aktualnie zmienia), co nie znaczy, że Stasiuk przedstawia go w sposób ciekawy. Jak ja czytam czasem jego relacje z podróży pokazujące z jakimi sytuacjami musiał się zmierzyć, jakich ludzi spotkał, to mam ochotę uciekać na Zachód. Wschód jest nostalgicznym dziennikiem podróży, które są sentymentalnymi powrotami w miejsca związane z dzieciństwem, dorastaniem i rodziną bohatera. Ten jakby szukał śladów tego co przeminęło oraz źródeł tego co go ukształtowało (np. wybiera się do Rosji, bo tam tkwi źródło komunizmu, który ukształtował jego dzieciństwo). Tu zwrócę jeszcze uwagę na ciekawy projekt okładki, która sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z książką wydaną na początku lat 90. Już sięgając po sam książkowy przedmiot, mentalnie przywołujemy wspomnienia z przeszłości.
Jednym z nazwisk znajdujących się na liście lektur do egzaminu był Jacek Dukaj. Pamiętam, że na pierwszym roku przeczytałam Wrońca, który bardzo mi się podobał, jakieś opowiadanie z Króla bólu i zaczęłam Lód, ale bez przekonania, że go skończę, bo już wiedziałam, że z prozą Dukaja to jest ciężka przeprawa. A nie miałam poczucia, że jest to lektura, którą koniecznie muszę mieć za sobą. Dlatego, gdy przyszło mi wybrieać lekturę do egzaminu, kierowałam się rozsądkiem. Wybrałam najkrótszą propozycję, jak większość studentów, czyli opowiadanie czy też minipowieść: Science fiction. Choć byłam pewna, że nikt z tego mnie nie zapyta, wolałam nie kusić losu potencjalnym nieprzygotowaniem. Prezentując krótko, o czym jest to opowiadanie, powiem, że to niemożliwa w realizacji pisarskiej autorska próba stworzenia prozy przyszłości. Niemożliwa, ponieważ pisarz kreując prozę, którą pisze jego bohater z przyszłości, automatycznie sam jest twórcą nowe prozy, a co za tym idzie, proza przyszłości staje się teraźniejszością. To podobnie jakbyśmy przedyskutować to jak ludzie będą rozmawiać w przyszłości. Podejmując próbę takiej rozmowy sprawiamy, że dialog przyszłości jest teraźniejszością. Jeśli jakiś badacz w przyszłości będzie badał genezę pisarstwa, który przewidział Dukaj, odwoła się do samego Dukaja jako pioniera takiego stylu pisania. Czy zatem science-fiction w ogóle może mówić o realnej przyszłości, tzn. przewidzieć ją? Jak się przekonaliśmy na podstawie wielu przykładów literackich, choćby Rok 1984, tytuł, który mówił o przyszłości, dziś jest historyczny, a to co przewidywał, na szczęście nie zrealizowało się tak dosłownie. Bo oczywiście tu pominęłam wszelkie istotne kwestie metaforyczności w literackim obrazie przyszłości – ale ich obecność utwierdzanie przekonanie w tym, że SF nigdy nie ukaże przed nami prawdziwej przyszłości, że to zawsze będzie fiction.
Cdn.
_______
*Tomiki poetyckie Zenona Fajfera i Katarzyny Bazarnik wygrałam w loterii podczas potargowego spotkania blogerów – za nagrodę dziękuję Korporacji Ha!art
Dawno już nic Kapuścińskiego nie czytałam… Ale ostatnio na wymianie książek trafiła mi się jego biografia
Ja chyba dobrowolnie przygody z Kapuścińskim nie będę kontynuować. Pewnie znowu przyjdzie mi coś jego przeczytać kiedyś na studiach.
Czytałam „Heban”, kilka innych książek Kapuścińskiego również i jestem oczarowana jego reportażami. Lepszych, jak na razie, nie udało mi się znaleźć.
Prawdopodobnie mamy inne oczekiwania do reportaży 🙂
Wydaje mi się, że już łatwiej poezję pisać samemu, niż pisać o poezji. Mam kilku ulubionych poetów, ale praktycznie każdego cenię za coś innego. Tkwię zatem w przeświadczeniu, że poezja nie jest taką zwykłą formą kulturową, ale swoistego rodzaju impresją. Nie oceniamy w niej bowiem ani fabuły, ani treści, raczej rzadko formę (przynajmniej ja), a za to często gęsto polegamy tylko na wrażeniu, na tej iskrze, którą w nas wywoła dany utwór. To niesamowite, jak przy tym poezja różni się od choćby powieści, czy reportażu. Ale różni się pięknie 🙂
Idąc dalej, chociaż jestem wielbicielką poezji, to ze Stasiukiem mam problem. Nie jestem w stanie wniknąć w ten świat widziany oczami Stasiuka. Jego poetycki styl mi przeszkadza, zaburza moje spojrzenie i prawdopodobnie dzieje się tak, dlatego, iż Stasiuk opisuje miejsca, których nie widziałam i których nie potrafię sobie wyobrazić bez bardziej plastycznego opisu. Przy stasiukowych impresjach „Heban” Kapuścińskiego jawi mi się jako książka mocno osadzona w rzeczywistości. A może po prostu przekonało mnie w niej pierwsze zdanie, o którym cały czas (do znudzenia) peroruję – ilekroć bowiem byłam w Afryce (i to nie tej „prawdziwej”, jak mówią niektórzy, bo tej północnej) czułam ten zapach, o którym pisze Kapuściński.
Tak już kończąc – Dukaja się boję. Nie wiem czego się spodziewać i czy chcę się w ogóle czegokolwiek spodziewać 🙂
Mam podobne postrzeżenia do poezji. Na pierwszym etapie edukacji szkolnej pisałam sporo wierszy, które były nagradzane. Natomiast jak teraz przychodzi mi mówić o poezji, pisać jej recenzje, to rozkładam bezradnie ręce i na siłę próbuję napisać coś, do czego nie jestem ani przekonana, ani przygotowana.
Co do Stasiuka, ja widziałam część miejsc, o których w jakieś książce pisał, od momentu przekroczenia granic z Czechami po Jugosławię (ja byłam w Chorwacji). Ale mam zupełnie inne spostrzeżenia, inne wrażenia. Może dlatego, że ja w tych miejscach w ogóle nie widziałam śladów niedawnej wojny. Wgl historię bałkańskiej wojny to ja dopiero odkrywam od paru lat, dzięki filmom na festiwalach..
Dziękuję za tak wyczerpujący kompozycyjnie komentarz 😉
Szczygieł i Stasiuk ciągle się gdzieś przewijają wokół mnie, muszę w końcu posmakować ich dzieł. Co do Kapuścińskiego, zgadzam się, mam wrażenie że to takie podkolorowane reportaże…
Szczygła mogę polecić, a co do Stasiuka, musisz sam ocenić 😉
Nie studiujesz przypadkiem filologii polskiej? Butelka i ta książka są mi dziwnie znane z ćwiczeń 😉
Owszem studiuję 🙂