List miłosny, czyli jestem totalnie zauroczona!

Strażniczka zmierzyła wzrokiem Bartolomea Kaissa od stóp do głów, po czym zmarszczyła brwi i rzekła:

– Przykro mi, Mistrzu Kaiss, ale księżniczka nie przyjmuje gości. Jest, oczywiście, w rozpaczy w związku z aresztowaniem matki.

– Oczywiście – odpowiedział młody kompozytor, kiwając głową i patrząc z sympatią na strażniczkę. – Jednak nie przyszedłem tutaj po prostu w odwiedziny. Widzisz, Jej Wysokość zwróciła się do mnie z prośbą o lekcje śpiewu.

– Księżniczka ma już nauczyciela śpiewu – odparła gburowato kobieta, unosząc brew.

List miłosny jest prostą karcianą grą, która składa się zaledwie z 16 kart (plus karty pomocy i instrukcja) a jej mechanika jest dość losowa i wymaga od gracza myślenia dedukcyjnego (czym może przywoływać skojarzenia z Cluedo). Niby niewiele, ale gra ma w sobie coś takiego, że mogę w nią grać raz za razem. Tym czymś bez wątpienia jest klimat i narracja osnuta wokół gry.

Otóż gracze wcielają się w zalotników, próbujących przekazać listy miłosne księżniczce. Z racji tego, że księżniczka Annette rozpaczająca po aresztowaniu matki, królowej Marianny siedzi w zamknięciu, nie można bezpośrednio przekazać jej listu miłosnego. Trzeba to zrobić za pomocą najbliższych księżniczce osób. Za każdy dostarczony list gracz otrzymuje żeton czułości. Kiedy uzbiera ich odpowiednią ilość (ona zależy od ilości graczy), oznacza to, że księżniczka w nim się zakochała – ten zalotnik wygrywa grę.

Karty przedstawiają osoby zamieszkałe w pałacu oraz liczbową wartość tych postaci, która symbolizuje stopień bliskości z księżniczką. Najwyżej punktowana jest oczywiście karta księżniczki, której odrzucenie jest równoznaczne z odpadnięciem z rundy, następnie hrabina, król, książę, pokojówka, baron, kapłan i strażniczka. Każda z tych postaci pełni konkretne funkcje, np. pokojówka chroni gracza przez całą turę przed podejrzeniami i atakami ze strony innych graczy, kapłan pozwoli podglądnąć kartę innego gracza, a książę zmusza do odrzucenia karty posiadanej aktualnie na ręce (swojej lub innego gracza).

– Jestem pewna, że on o tym wie, Odette – dobiegł ich głos dochodzący niczym echo z oddali korytarza łączącego rezydencję z pałacem. Odwrócili się i zobaczyli idącą w ich kierunku Zuzannę, jedną ze służebnic księżnej Annette. – Nasz dobry pan kompozytor chciał tylko powiedzieć, że Annette zamówiła u niego nuty, przy których mogłaby ćwiczyć. – Młoda kobieta uśmiechnęła się do strażniczki, puszczając konspiracyjnie oko do Bartolomea.

Kompozytor wyjął ze swej teczki zapieczętowaną tubę. – Byłabyś tak miła i przekazała Annette te arkusze nut, moja droga Zuzanno? – zapytał z uśmiechem, uprzejmie się kłaniając.

Pech chciał, że podczas przekazywania przedmiotu z rąk do rąk, coś ciężkiego przesunęło się w jego wnętrzu.

Każdy z graczy na ręce trzyma jedną kartę, symbolizującą osobę, która obecnie posiada jego list miłosny. Kiedy przychodzi jego kolej, bierze ze stosu drugą kartę i decyduje się, którą z nich odrzuca, wprowadzając do gry jej efekt. Runda kończy się wraz z końcem tury gracza, który dobierze ostatnią kartę z talii.

Zadaniem każdego z uczestników jest upewnienie się, że pod koniec dnia ich list ma osoba najbliższa księżniczce, dzięki czemu to właśnie jego wyznanie zostanie przeczytane jako pierwsze – jest to równoznaczne z otrzymaniem żetonu czułości. Przekładając to na praktykę, celem gracza jest po pierwsze dotrwanie do końca rundy, czyli zagrywać kartami w taki sposób, aby wyeliminować konkurencję, robiąc to na tyle dyskretnie, by równocześnie pozostali uczestnicy nie odgadli, jaką on posiada aktualnie kartę. Chodzi o to, że grając silnymi kartami, można dość łatwo wyeliminować innego gracza, ale też łatwo zasugerować, jaką kartę się posiada. Z kolei grając słabymi kartami… Uda się coś zyskać, jak się poszczęści. Po drugie gracz powinien dotrwać do końca rundy z kartą o możliwie najwyższej wartości, zdarza się bowiem, że oprócz niego do końca wytrwali także inni zalotnicy, tak więc spośród nich wszystkich wygrywa ten, kto ma najlepszą kartę.

Po zakończeniu jednej rundy, symbolizującej jeden dzień, rozpoczyna się kolejna, tasuje się karty, na nowo się je pobiera i znowu zalotnicy próbują przekazać swój list księżniczce. Gra kończy się, kiedy jeden z zalotników otrzyma 4 punkty czułości (w wariancie rozgrywki 4-osobowej).

– Co to? – zapytała strażniczka, przykładając tubę do ucha. Z pewnością nie mała statuetka ptaszka, który tak się spodobał księżniczce – pomyślał Bartolomeo…

– Pióro i atrament użyte do napisania muzyki, na wypadek, gdyby księżniczka lub maestro chcieli dokonać jakiejś zmiany. Zawsze dołączam je do nowej kompozycji.

Zuzanna delikatnie wyjęła tubę z rąk podejrzliwej strażniczki.

– Och, możesz przestać, Odette? To tylko muzyka – zbeształa ją żartobliwie. – Dopilnuję, żeby moja pani to otrzymała – po czym, kładąc rękę na ramieniu Bartolomea, dodała: – Jestem pewna, że chętnie zobaczy zawartość.

Jak już pisałam, gra Seijiego Kanai jest równocześnie prosta i emocjonująca. Zdarza się, że gracz ma pecha i odpadnie z rundy, zanim rozpocznie grać, bo inny uczestnik zgadnie, jaką kartę ma na ręce. Bywa to frustrujące, choć na szczęście w podstawowej wersji gry, rozgrywka toczy się tak szybko, że gracz długo się nie nudzi, chyba że pech powróci i w kolejnej rundzie znów szybko odpadnie (choć to dzieje się rzadko, bo zwykle uczestnicy próbują najszybciej wyeliminować zalotnika, któremu udało się ostatnio dostarczyć list). W wersji rozszerzonej dopuszczającej rozgrywkę na 5-8 osób, gra trwa oczywiście znacznie dłużej. Zanim do niej przejdę, kilka słów o polskiej wersji gry.

List miłosny jest właśnie tą grą, którą poznałam na BGA, i po sprawdzeniu, czy jest dostępna w polskich sklepach, postanowiłam ją niezwłocznie nabyć, aby zauroczyć nią znajomych (tak, strzeżcie się, wy też zakochacie się w księżniczce!). Atutem tej gry bez wątpienia jest cena, bo kosztuje ok. 16 zł, więc bardzo mało, nawet jak na gry karciane, które zwykle i tak są tańsze od planszówek. Polska wersja (jak i wiele innych zagranicznych edycji, np. czeska) jest skromniejsza od oryginalnej, ponieważ zamiast eleganckiego woreczka na karty mamy pudełko standardowych (dla kart) rozmiarów i nie ma serduszek – żetonów czułości, którymi gracze mogą zaznaczać ilość dostarczonych listów miłosnych. Żetony trzeba dorobić we własnym zakresie, proponuję w pasmanterii kupić akrylowe serduszka (12-13 szt. wystarczy). Skromna edycja gry uzasadnia jej niską cenę, na szczęście karty wydają się solidne, zobaczymy, jak długo wytrzymają.

Skażona tylko naiwnością młodości, księżniczka Annette jest elegancka, czarująca i piękna. Oczywiście zalotnicy chcą, aby to ona bezpośrednio otrzymała ich listy. Księżniczka jest jednak nieśmiała w sprawach sercowych i zbyt mocno naciskana wyrzuci list zalotnika do kominka, nawet na niego nie patrząc.

Natomiast faktem, nad którym najbardziej ubolewam, jest to, że w Polsce nie ma dostępnego rozszerzenia, które w oryginale nazywa się Love Letter Premium. Jeśli gdzieś można nabyć, to oryginalną edycję, która zawiera też wersję podstawową i kosztuje już, oj kosztuje, wiele… Dla mnie nie jest problemem, by karty z rozszerzenia były anglojęzyczne, czy też w jakimkolwiek innym języku (mogą być nawet japońskie), bo polskie tłumaczenie działań kart mam na BGA. Tu problemem ewidentnie są koszty, więc może jednak BARD zdecydowałby się na wydanie dodatku?

Dlaczego nad tym tak bardzo ubolewam? Bo w rozszerzeniu dochodzą nowe postaci z ciekawymi efektami, które bardzo urozmaicają rozgrywkę. Można nimi czasem tak zagrać, że gracz w ciągu jednej rundy może otrzymać dwa, a nawet trzy punkty (choć nie spotkałam się z taką grą, w której komuś udało się trzy punkty zdobyć). Na przykład pojawia się postać biskupa, która jest jedyną kartą o wartości wyższej niż księżniczka, i pozwala otrzymać punkt za odgadnięcie karty innego gracza, tylko że biskupowi nie wypada „zabijać”, więc zdemaskowany gracz nie odpada z rundy, może zadecydować, czy chce wymienić kartę. Pojawia się też posterunkowy, którego odrzucenie dla gracza jest równoznaczne z tym, że otrzyma punkt, kiedy odpadnie z rundy. Dodatkowy punkt może zapewnić również trefniś, jeśli po odrzuceniu tej karty, uda nam się odgadnąć, kto wygra aktualną rundę. Teoretycznie więc, jak uda się nam wylosować po kolei te trzy karty i odgadnąć dwie rzeczy, to po jednej rundzie, w której odpadliśmy, możemy uzyskać nawet 3 punkty, a to oznacza, że wystarczy donieść jeszcze jeden list, by zdobyć serce księżniczki.

Ekwiwalentu wyżej wspomnianego braku doszukuję się w innej karciance Seijiego Kanai Zaginione Dziedzictwo, która z kolei składa się z czterech talii. Póki co mam dwie, jak okażą się podobne i zapewnią równie świetną rozgrywkę jak List miłosny, to dokupię kolejne.

Na koniec warto dodać, że Love Letter stał się już tak cenioną i popularną, by nie rzec kultową, grą, że doczekał się licznych licencjowanych edycji stworzonych w dużej mierze przez fanów, tzn. pojawiła się wersja z Simpsonami, Batmanem, Grą o tron czy innymi ikonami popkultury. Sami zobaczcie:

To ciekawa gratka dla fanów, ja jednak obawiałam się, czy popkulturowy charakter tej nie niszczy tego, co w tej grze najlepsze: klimatu epoki, w której pisało się odręczne listy, po to by zdobyć serce ukochanej.

1 thought on “List miłosny, czyli jestem totalnie zauroczona!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *