Dobra literatura broni się sama. Nie wiem, czy to hasło jest znane w Japonii. Jednak w tej maksymie kryje się także zdystansowanie do nagród literackich, innymi słowy dobra literatura nie potrzebuje nagród, by zostać uznaną (z doświadczenia wiemy, że często nagrodzone tytuły nas rozczarowują). To podejście jest bliskie Murakamiemu, który przez parędziesiąt stron próbuje przekonać czytelnika, iż najważniejsza nagroda literacka w Japonii (której nigdy nie otrzymał) jest mu całkowicie obojętna, wbrew temu, co piszą na ten temat różne media. Tylko im bardziej stara się o tym przekonać, jak nagrody nie mają dla niego żadnej wartości, bo satysfakcję przynoszą mu tylko czytelnicy – tym mniej chce mu się wierzyć.
Wyszłam od stwierdzenia o dobrej literaturze, ponieważ tak oceniam twórczość Harukiego Murakamiego. Nie jestem może wielką miłośniczką jego książek, ale są one dla mnie w jakiś sposób niezwykłe. Obawiałam się trochę jego nowej książki Zawód: powieściopisarz, ponieważ zapowiadała dzieło biograficzne, które zwykle mnie nudzi. Równocześnie, po opisie wydawcy, miałam nadzieję, że będzie to literacki traktat o pisaniu, a może i czytaniu. Taka japońska wersja Jeśli zimową nocą podróżny Itala Calvina albo chociażby zbioru esejów Umberta Eca o bibliotece i czytaniu.
Jest i o pisaniu i o czytaniu, ale w formie esejów i felietonów – jak przeczytacie w wielu opisach i recenzjach książki – albo jednak, moim zdaniem, w formie „autowywiadu rzeki”. Murakami w ciągu kilku lat napisał kilka tekstów, w których podejmuje refleksję na różne tematy wokół osoby pisarza, czytelnika i Japończyka – kwestie, o które w wywiadach Murakamiego pytano najczęściej.
Niektóre obserwacje poczynione przez najpopularniejszego japońskiego pisarza były ciekawe, zwłaszcza te dotyczące obrazu Europy, gdzie ponoć problemem jest sprzedaż przetłumaczonych na rodzimy język książek, bo wszyscy Europejczycy biegle posługują się angielskim i czytają tylko w oryginale. Albo o podziale ze względu na płeć autora książek w księgarni – ponoć występuje tylko w Japonii. W takich momentach miałam ochotę zaprosić autora do Polski, gdzie od lat toczy się debata nad tym, czym jest literatura kobieca.
Paradoksalnie, w tym zbiorze tekstów bardziej zainteresowały mnie wypowiedzi Murakamiego porównujące Japonię z kulturą Zachodu (na tle której ojczyzna wypadała niezbyt korzystnie), niż te o pisarstwie i czytelnictwie. A to wynika z tego, że są one potwornie nudne i pisane bardziej dla siebie niż dla czytelnika. Odniosłam wrażenie, że skromna, a zarazem pewna siebie osobowość Murakamiego czuła potrzebę wytłumaczenia się ze swojej działalności, światowej popularności, niechęci do rodzimego kraju, z tego, że pisze czasem grube, a czasem cieńsze powieści, a czasem opowiadania, i z wszelkich notek prasowych na jego temat…
Zawód: powieściopisarz jest wielowątkowym tłumaczeniem się Murakamiego z tego, że żyje, pisze i myśli. Liczne powtórzenia tych samych wątków i stwierdzeń wzmacniają to wrażenie. Z tego powodu ta książka rozczarowuje swoją banalnością, brakiem błyskotliwych przemyśleń, które pozwoliłyby na przykład na codzienne praktyki pisarsko-czytelnicze spojrzeć nieco z innej perspektywy. Jest to niby też poradnik dla przyszłych pisarzy, ale nie dowiadujemy się z niego nic ponad to, co mogliśmy przeczytać w wywiadach z rodzimymi pisarzami. Ja się potwornie wynudziłam, co nie oznacza, że fani Murakamiego nie będą zachwyceni możliwością poznania bardziej prywatnej i bezpośredniej strony ulubionego pisarza, jego zainteresowaniach [np. muzyka jazzowa, z powodu której założył klub muzyczny] i poglądach na różne społeczno-gospodarcze kwestie. I być może niektórym piszącym kolejne powtórzenie o nabraniu nawyku w regularnym pisaniu wyznaczonej ilości tekstu pomoże w końcu zmobilizować się do pracy…
Tymczasem sama powrócę do którejś z powieści Murakamiego, od lat zalegających na półce i czekających na swoją kolej…