Reżyseria: David Fincher
Znany dziennikarz Michael Blomkvist (Daniel Craig) zostaje oskarżony o zniesławienie Wennerstroma (Ulf Friberg). Wkrótce po sprawie otrzymuje od Henrika Vangera (Christopher Plummer) nietypowe zadanie oficjalnie polegające na spisaniu dziejów rodziny Vangerów, a mniej oficjalnie na zbadaniu zaginięcia Harriet. Henrik jest przekonany, że została zabita przez kogoś z rodziny. W tym czasie Lisbeth Salander (Rooney Mara) śledzi każdy krok Blomkvista, z czego on nie jest tego świadomy. Wkrótce zaprasza Lisbeth do współpracy, razem odkrywają brutalną i krwawą historię rodziny.
Przez długi czas do mnie nie docierało, że Dziewczyna z tatuażem jest ponowną ekranizacją Millenium. Przecież całkiem nie dawno zostały zekranizowane wszystkie trzy części przez Szwedów. Po co więc amerykańska wersja? Najpierw snułam, że może Fincher chce się skupić na Lisbeth Salander, tworząc adaptację całej trylogii ograniczając się do wątków związanych z mroczną historią wytatuowanej hakerki. Jednak nie. To co prezentuje film jest najgorszą adaptacją książki jakąkolwiek widziałam. Odnoszę wrażenie, że twórcy chcieli zrobić adaptację szwedzkiej produkcji pokazując swoją wizję zapominając o tym, że fabuła została oparta o książkę Larssona. Żeby było mało z dobrego thrilleru stworzyli jakąś komedię, która jest całkowicie nie na miejscu.
Wychodząc z kina byłam wściekła i rozgoryczona. Prawie 2h i 40 min mieli na zaprezentowanie fabuły książki, a w filmie było jej nie wiele. Najbardziej kluczowe wątki zostały pominięte, a te, które się pojawiły zostały zmienione w nie wiadomo jakim celu. Poza ogólnym zarysem fabuły, ta produkcja ma nie wiele wspólnego z książką. Skąd przyszedł scenarzyście pomysł na to, że Harriet zamieniła się z kuzynką i mieszkała w Londynie? W szwedzkiej produkcji w jednej z końcowych scen była pięknie zaprezentowana Australia. Kiedy Michael miałby napisać książkę, skoro w filmie nie dostał wyroku 3 miesięcy w więzieniu? Mam iść bardziej w szczegóły? To przyjrzyjmy się scenie, kiedy Lisbeth postanowiła wytatuować swojemu kuratorowi napis, który wg książki brzmi Jestem (wielką) sadystyczną świnią! i mieści się na podbrzuszu, a wg filmu bohaterka zaszalała tatuowaniem tak, że napis zajmował całą klatkę piersiową i brzmiał „Jestem gnojkiem i gwałcicielem”. Brakowało tu częstszych sporów rodzinnych, Michael wiele razy się kłócił z jedną z wnucząt Henrika. A przede wszystkim czego brakowało to historii Lisbeth Salander. W końcu to tytułowa bohaterka, a o niej z tego filmu dowiadujemy się bardzo nielicznych informacji. Myślałam, że skupią się tutaj także na związku Lisbeth i jej koleżanki, jedno spotkanie to stanowczo za mało. Zdaję sobie z tego sprawę, że zekranizowanie książki liczącej ponad 600 stron jest trudne, ale zmarnowali dobre kilka minut na napisy początkowe. To co działo się w tle w niczym nie nawiązywało do obrazu, który lada moment mamy zobaczyć. Można było ten czas wykorzystać na krótkie zaprezentowanie postaci Salander, która szczerze mówiąc jeśli chodzi o dobór aktorki nie pasowała do tej roli.
W ogóle w tym filmie dobór aktorów do postaci leży jeszcze bardziej niż w szwedzkiej produkcji. Na odtwórcę Michael Blomkvista nie mogłam wręcz patrzeć, gdzie ta książkowa pociągająca postać mężczyzny przyciągająca wszystkie kobiety? Yorick van Wageningen nie bardzo pasował z kreacją Larsona, choć ogólnie w roli zboczeńca sprawił się nienajgorzej. Natomiast bardzo dobrze zostały dopasowane główne kobiety: Erika Berger i Harriet. Zdecydowanie lepiej pasowały mi niż w szwedzkiej wersji. I bardzo podobała mi się postać Martina Vangera, świetna gra Stellana Skarsgarda.
Aby nie zakończyć wypowiedzi negatywnym akcentem, wspomnę także o pozytywnych składnikach. Początek (poza wspomnianymi napisami) zapowiadał się bardzo dobrze, podobało mi się pokazanie we wspomnieniach obrazów ze śledztwa. Bardzo sympatyczny (no prawie) był wątek z kotkiem, którego brakowało w poprzedniej ekranizacji. Rola kota wybitna ;). Ogolnie w amerykańskiej wersji były przyjemniejsze obrazy, zdecydowanie bardziej podobały mi się tutejsze scenerie posiadłości Vangerów i okolicy oraz redakcji Millenium. A co za tym idzie mniejsza groza. Jak mam porównywać ekspresję obu filmów, tamten film był mroczniejszy, robił mocniejsze wrażenie i silniej oddziaływał na widza. Dodam, że Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet widziałam na domowym ekranie, gdzie siła rażenia jest zdecydowanie mniejsza niż w kinie, a ostateczny efekt okazał się odwrotny. To nie sprzyja filmowi Finchera.
Reasumując wyprodukowanie kolejnej adaptacji Millenium było najgorszym przedsięwzięciem, szczególnie jeśli za stworzenie biorą się ludzie, którzy najwyraźniej treść książki Larssona znają tylko z szwedzkiego filmu, który do rewelacyjnie odzwierciedlających książkę również nie należy. Nie wiem co chciał pokazać Fincher, w moim odczuciu chciał zakpić sobie z tamtego filmu tworząc thriller z nutą humoru, która w tym filmie była nie na miejscu. Dla widzów nie traktujących tego filmu jako ekranizacji książki powiem, że jest to nienajgorszy kryminał, którego udźwiękowienie pogłębia napięcie i dramatyzm akcji, ale widziałam wiele znacznie lepszych thrillerów, do których zaliczyć mogę Millenium:Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet.
A przyszłym producentom, którym wpadnie do głowy ekranizacja Millenium proponuję nakręcenie serialu, to ułatwi zmieszczenie całej fabuły.
Ocena: 6/10
Moja recenzja książki