Drugi dzień festiwalu rozpoczęłam dość późno, ponieważ nie chciało mi się wstawać na seans o 10, a z filmu Jestem mordercą zrezygnowałam na rzecz udziału w wernisażu wystawy projektów kostiumowych Wisławy Starskiej i projektów scenograficznych Allana Starskiego. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka byłam zła na siebie, że zapomniałam spakować Scenografii, którą chciałam mieć podpisaną. Mimo to ogromnie się cieszę, że mogłam zobaczyć mojego mistrza, którego projekty za każdym razem z fascynacją analizuję. Na wystawie scenograficznej można było zobaczyć plansze z projektami do filmów: Pompeje (niezrealizowany film Polańskiego), Oliver Twist, Hannibal. Po drugiej stronie maski, Pianista. To zaledwie najchlubniejszy kawałek twórczości Starskiego. W drugiej sali mogliśmy podziwiać projekty kostiumów do wielu filmów i telewizyjnych spektakli teatralnych – w okresie wczesnonastoletnim przechodziłam fazę na projektowanie ubrań, dopóki pewien nauczyciel rysunku nie określił pogardliwie tego zajęcia jako projektowania szmat. Ewidentnie nie doceniał kunsztu kostiumografii, która, choć w recenzjach jest zwykle pomijana, a najważniejsze nagrody otrzymują zwykle piękne sukienki księżniczek aktorskich bajek, wymaga od projektantów ogromnej wiedzy historycznej.
Szczęście świata, reż. Michał Rosa
Festiwale to doskonała okazja nie tylko do zapoznania się z filmami nowymi, czy takimi, które miały ograniczoną dystrybucję, ale to również możliwość nadrobienia zaległości. Jednym z takich filmów było Szczęście świata, którego nie zdążyłam obejrzeć, ponieważ w kinach był w okresie świątecznym, co raczej nie sprzyja kinowym doświadczeniom. Jest to film pokazywany w sekcji Retrospektywa Karoliny Gruszki, niestety aktorka na tym pokazie się nie pojawiła, zagościła na projekcjach filmów, które już widziałam, tak więc pozostaje mieć nadzieję, że okazja pojawi się na innych tegorocznych festiwalach.
Co do filmu, mam wrażenie, że twórcy zapomnieli, o czym miał być. Filmweb podaje w skrótowym opisie: „Warszawski dziennikarz opuszcza stolicę, aby odszukać i przeprowadzić wywiad z autorem bestsellerowych przewodników, bijących rekordy sprzedaży”. To jest punkt wyjścia do rozwinięcia fabuły, która zasadniczo rozgrywa się w jednym miejscu: w pojedynczej kamienicy mieszczącej się na Śląsku. Cel przyjazdu dziennikarza został przypomniany jeszcze raz mniej więcej w połowie filmu. Kto był tym autorem – nie wiadomo, wątek został urwany. Koncentrujemy się na obserwacji mieszkańców domu, których charakteryzuje różnorodność charakterów, pasji, a także kultury i języka (mówią po polsku, śląsku, niemiecku i w jidysz). Model poznawania ludzi wyraźnie czerpie z Delicatessen, jest tu podobnie skonstruowana kompilacja scen przedstawiających różne czynności sąsiadów odbywające się w tym samym czasie. Wśród postaci mamy genialnego matematyka, surową i samotnie wychowującą syna matkę, hodowcę kaktusów i Różę, która komponuje zapachy i swoim urokiem uwodzi wszystkich mężczyzn, przekraczających próg jej mieszkania. To ona, grana przez zmysłową Karolinę Gruszkę, jest tu główną bohaterką, której zawodowo jest, jak sama się przedstawia, tytułowym szczęściem świata. To jej obecność i jej zapachy dodają blasku życiu pozostałym (męskim) mieszkańcom kamienicy. To jej obecności zawdzięczamy kadry z nasyconymi i ciepłymi kolorami – stała się apoteozą pięknego dwudziestolecia międzywojennego. Wraz z jej zniknięciem i następującymi po wojnie czasami stalinowskimi otoczenie staje się szare i ciemne. Tylko odkryty po latach na nowo rezerwuar jej atrybutów pozostałych w mieszkaniu sprawia, że życie zakochanych w niej mężczyzn przez chwilę staje się piękne i pełne szczęścia.
Ostatnie sceny filmu wyjaśniające zniknięcie bohaterki bardzo dobrze odzwierciedla zdanie zamieszczone na plakacie „Pożądali jej wszyscy, ale miłości nie dał nikt”.
Piękne zdjęcia, udana scenografia, ciekawe kreacje postaci, dzięki którym niejednokrotnie na sali rozbrzmiewał się śmiech – to niewątpliwie pozytywne strony filmu. Jednak niedopracowany scenariusz sprawia, że początek filmu jest nużący, a dalsza część nijak nie jest powiązana z wątkiem, który chyba jednak miał być wiodący.
Ocena: 5/10
Piórko, reż. Lucia Klein Svoboda, Petr Klein Svoboda
Po czeskiej stronie przyszło mi się zmierzyć z dramatem, który jest czesko-słowacką wersją Lilja-4-ever. Główną bohaterką jest Martina o ksywie Shakira, którą zawdzięcza ze względu na swoją urodę i popularność – jest pewną gwiazdą w swoim środowisku, którym jest dom dziecka. Piórko jest opowieścią o młodych ludziach w pewnym sensie skazanych na porażkę. W dniu osiągnięcia pełnoletności opuszczają swój dotychczasowy dom, aby zacząć dorosłe życie na wolności. Ten wyczekiwany dzień jest łudząco podobny do chwili, w której więzień po wysiedzeniu kary opuszcza znienawidzony areszt. Zarówno osiemnastolatek z domu dziecka, jak i więzień zachłystują się wolnością, czują, że nadeszła ich wielka chwila na piękne życie, z dala od znienawidzonych strażników, wspólnych toalet i obrzydliwego jedzenia na stołówce. Problem z realizacją marzeń pojawia się w momencie, kiedy okazuje się, że po drugiej stronie nikt na nich nie czeka. Nie mają dokąd iść, nie mają w nikim oparcia. Oba typy uwolnionych postaci mają przy sobie skromny bagaż, osiemnastolatek dostaje jeszcze od państwa duże kieszonkowe, które pozwoli mu przetrwać kilka dni, zanim znajdzie pracę, oraz ważną, choć zawsze ignorowaną poradę: zacznij od zarejestrowania się w urzędzie pracy. Główną przyczyną porażki, na jaką skazani są wychowańcy domu dziecka, jest to, że nie zostali przygotowani do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, poza tym: dobrze wiemy, że pełnoletność nie oznacza dorosłości.
Dlatego kiedy obserwujemy ostatnie dni Martiny w domu dziecka, jej rozmowy z przyjaciółkami o planach na życie po wyjściu, o jej marzeniach itd., jesteśmy w stanie przewidzieć, jak potoczy się jej los. Oglądanie po raz wtóry historii naiwnej nastolatki, która nie zna realiów życia, co prowadzi ją do zguby – jest potwornie irytujące. I nie jest to irytacja skierowana wobec twórców filmu, którzy ponownie opowiadają dobrze znaną nam historię. Irytacja miesza się z bezradnością wobec nadal istniejącej potrzeby, by o takich sprawach wciąż mówić. Bo jeśli choć jedną dziewczynę obejrzenie tego filmu skłoni do większej rozwagi w podejmowaniu pewnych decyzji, co uchroni ją przed zaznaniem krzywdy – to dobrze, że takie dzieło zostało stworzone i rozpowszechnione.
Po wyjściu z kina po raz kolejny naszła mnie myśl, dlaczego ludzie, zwłaszcza młodzi, którzy doświadczenia dopiero z wiekiem nabiorą, powinni dużo czytać literatury i oglądać kino nie tylko rozrywkowe. Jestem przekonana, że zapoznawanie się z takimi ponurymi historiami, pozwoli ludziom uniknąć wielu tarapatów, w które zwykle pakują się ludzie naiwni i pozbawieni wyobraźni. Nie twierdzę, że bycie oczytanym na pewno uchroni przed gwałtem, bo czasem oprawcą może okazać się najbardziej zaufana osoba (o czym świadczą wciąż powszechne przemoce w domu). Jednak czytanie i oglądanie pozwoli oswoić się z pewnymi schematami sytuacji i typami zachowań ludzi, które powinny nas zaniepokoić, zmusić do działań asertywnych wzbudzić ograniczone zaufanie. Świadomość braku takiej edukacji sprawia, że los Martiny nie wzbudza we mnie współczucia i żalu, lecz właśnie irytację. Nie usprawiedliwiam zachowania oprawców, nie uważam, że dziewczyna zasłużyła na taki los, ale wiem, że mogła tego uniknąć, gdyby wcześniej podjęła rozważniejsze decyzje.
I jeszcze kilka słów o zakończeniu, bo ono wywołało we mnie silne i ambiwalentne uczucia. Najpierw wzrusza i daje nadzieję, że bohaterkom udaje się wyjść na prostą, by potem kompletnie załamać wizją wygranego życia z perspektywy bohaterek. Czy one naprawdę uważają, że takie życie jest udane? Czy może po prostu starają się ze wszystkich sił w różowych barwach je widzieć? Albo przestały wierzyć, że może spotkać je coś lepszego?
Ocena: 7/10
Zwieńczeniem dnia miał być pokaz plenerowy PolandJa, który wskutek pogody został przeniesiony do ograniczonej przestrzeni, w związku z czym na pokaz udało się dostać tylko nielicznym osobom. Dwa filmy w ciągu jednego festiwalowego dnia to słaby wynik, ale czas wolny pozwolił mi zwiedzić kilka miejsc, o których napiszę w odrębnym poście.