Polska Luxtorpeda to jedna z tych gier, która przeleżała kilka miesięcy na półce, zanim znalazłam chętnych do grania. I jest też kolejnym przykładem na to, by bardziej ufać swojej intuicji niż podejmować decyzję w oparciu o cudze recenzje. Bo muszę przyznać, że jeszcze przed premierą tytułu pojawiło się sporo entuzjastycznych opinii, które sprawiły, że moje wątpliwości (pojawiające się po przeczytaniu opisu gry) zostały rozwiane… do momentu otwarcia pudełka.
W nim znajdziemy dwie talie kart: podstawową i rozszerzoną. Po opanowaniu podstawowego wariantu gry z siedmioma kategoriami obrazków, można część kategorii wymienić na te z talii dodatkowej lub po prostu utrudnić zadanie grając w obie na raz. Poziom trudność gry zależy oczywiście od naszych zdolności do zapamiętywania oraz refleksu, choć ten drugi liczy się bardziej przy rozgrywkach wieloosobowych. Rozgrywka jest banalnie prosta, ponieważ naszym zadaniem jest zapamiętanie, jakie obrazki znajdują się pod zakrytymi kartami w poszczególnych kategoriach (więc w wariancie podstawowym macie do zapamiętania 7 kart, w maksymalnej opcji: 14). Przebieg gry wygląda tak, że ktoś odsłania kartę ze stosu i zadaniem jest jak najszybsze „odgadnięcie” obrazka z zakrytej karty z tej samej kategorii, co odsłonięta karta. Innymi słowy, jeśli odsłonimy kartę z jabłkiem z kategorii rośliny [źółta], to musimy powiedzieć, jaki obrazek znajduje się na zasłoniętej karcie z kategorii rośliny [np. gruszka]. Jeśli zgadniemy i będziemy pierwsi to kartę z gruszką bierzemy do ręki, a kartę z jabłkiem zasłaniamy i kładziemy na miejsce zabranej karty z gruszką. I następnym razem, jak zostanie wylosowana karta z roślin, to będziemy musieli szybko powiedzieć „gruszka”. Wygrywa osoba, która nazbiera najwięcej kart. Proste? Proste.
Moim zdaniem aż za proste. Z pewnością gra zyskuje przy większym gronie graczy i jest raczej nastawiona na walory towarzyskie, być może sprawdzi się jako propozycja na integrację. Choć prawda jest taka, że wiozłam ją ze sobą na kilka wyjazdów towarzyskich i zainteresowania wśród znajomych ta gra nie wzbudziła. Bo wydaje się zbyt banalna. Tu nie ma czasu na myślenie, opracowanie strategii, liczy się tylko refleks. Na podobnej zasadzie skonstruowana jest gra Duuuszki w kąpieli, jednak tam proces działania jest bardziej złożony. Przede wszystkim każdą kartę trzeba przeanalizować pod względem przedmiotów i kolorów, a następnie, jak już wiemy, czego brakuje, to musimy ten przedmiot znaleźć na stole i jak najszybciej złapać odpowiedni rekwizyt. Sama obecność kolorowych rekwizytów uatrakcyjnia grę. Polska Luxtorpeda niestety niczego szczególnego nie oferuje.
Myślę, że jest to gra kierowana przede wszystkim dla dzieci, ponieważ obrazki na kartach przedstawiają różne symbole naszego kraju, czy to nasze typowo polskie zwierzęta, potrawy, święta, czy to przywołuje ważne postacie historyczne oraz daty albo też jedna kategoria to zbiór najtrudniejszych do zapisania i wymówienia słówek typu dżdżownica czy chrząszcz. Realizuje zatem aspekt edukacyjny i pod tym kątem rzeczywiście jest to szybka gra rodzinna, jeśli w rodzinie znajdują się młodsze dzieci. Ponadto przekonałam się, że karty też mogą stanowić dobry materiał do nauki języków obcych. Po pierwsze poszerza słownictwo w dowolnym języku (najpierw praca ze słownikiem, potem pamięciówka), po drugie, co sprawdza się przy kartach z dodatkowej talii, możemy dodać zadanie: opisz w języku obcym, kim jest przedstawiona postać czy przebieg danego wydarzenia – wówczas ćwiczymy nie tylko język, ale też odświeżamy wiedzę historyczną. Więc jakiś pożytek z tej gry można mieć, ale nie jest to karcianka wielokrotnego użytku, bo nawet na rozgrzewkę przed większą grą polecałabym jednak partyjkę np. Pędzących ślimaków czy Kajko i Kokosz.