Maggie to jeden z tych filmów, którzy organizatorzy festiwalów wybierają celem sprawdzenia widowni – jak duża jej część oraz po ilu minutach opuści salę? I faktycznie, w połowie seansu spora grupa ińskiej publiczności zdecydowała się wyjść. Był to wybór zrozumiały, bo nastąpił w chwili, gdy poziom filmu znacząco spadł, zwłaszcza w porównaniu ze znakomitym, zabawnym początkiem. Nastąpił krytyczny moment, w którym komedia zmieniała się w dramat, a wówczas na fabułę przestały składać się liczne gagi, lecz (mało wyraziście co prawda) wyłaniająca się opowieść.
Można udzielić różnych odpowiedzi na pytanie, o czym jest ten film, którego narratorem jest sum zwiastujący kolejne trzęsienia ziemi w Korei. Na pierwszy plan wychodzi niedojrzały związek Yoon-young oraz Sung-won, którzy lubią odważne zabawy w pracowni rentgenowskiej. Młodzi zmagają się z codziennymi dylematami i problemami, jak sytuacja pracy na rynku, poszukiwanie nowego mieszkania, do którego mogliby się przeprowadzić po obowiązkowej eksmisji wynikającej z industrialnego rozwoju okolicy, czy też kwestia, czy można drugiej osobie zaufać. Zaufanie do ludzi to motyw często powracający w tym filmie, choć trzeba z góry zaznaczyć, że nie dostajemy tu pogłębionego studium psychologicznego zagadnienia. Zanim Yoon-young zacznie podejrzewać chłopaka o mordercze zamiary, rozmawia ze swoją przełożoną w pracy, która od dziecka absolutnie nie wierzy ludziom, a właśnie stanęła przed dylematem, czy uwierzyć w to, że wszyscy pracownicy jej kliniki jednego dnia zachorowali. Pozytywna weryfikacja losowo wybranego pracownika zmusza ją do przyjęcia ufnej postawy. Ten problem wydaje się dotyczyć każdego, co pokazuje sytuacja w pracy Sung-wona, który po zgubieniu obrączki i dostrzeżeniu jej na palcu u nogi u innego pracownika, od razu go podejrzewa. Chłopak zatem doprowadza do okoliczności, w których mógłby ją podstępem odzyskać. Niesłuszność podejrzeń wychodzi na jaw, gdy okazuje się, że biżuteria z racji swego odmiennego przeznaczenia jest za ciasna. Czy zatem powinniśmy wykazać więcej wiary w ludzi? Przychodzi to z trudem, gdy na stole operacyjnym pojawia się pacjent twierdzący, że spadł ze skarpy, podczas gdy z jego brzucha trzeba wyciągnąć pocisk…
A co z koreańskim humorem? W Maggie udało się go zuniwersalizować poprzez przeniesienie go ze sfery dialogów oraz aluzji społeczno-kulturowych na poziom komizmu sytuacyjnego pełnego absurdów, czytelnego niemal dla wszystkich. Szkoda jednak, że z każdą minutą było go coraz mniej, wskutek czego film zaczął się dłużyć i wiać nudą. Niewątpliwie jednak Maggie był na tyle specyficznym i ciekawym doświadczeniem filmowym, że nie żałuję czasu mu poświęconego. Nie można jednak w trzeźwej ocenie, dystansującej się od pełnego otwarcia na antykonwencjonalne zabiegi zastosowane w filmie, pominąć faktu, że w wielu miejscach wydaje się niedopracowany. Zwłaszcza scenariusz sprawia wrażenie szkicu z fajnymi pomysłami, które nie wiadomo jak skleić w jedną atrakcyjną, i przy tym mądrą, całość.
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 3/2019
„W Maggie udało się go zuniwersalizować poprzez przeniesienie go ze sfery dialogów oraz aluzji społeczno-kulturowych na poziom komizmu sytuacyjnego pełnego absurdów, czytelnego niemal dla wszystkich.”
Hmm… Nie wiem ile filmów koreańskich w życiu widziałaś, ale komedie koreańskie w większości opierają się na humorze sytuacyjnym. Rzadko kiedy ten humor przenosi się na dialogi. Dlatego też, pomimo tego, że koreański humor jest dla nas dość absurdalny i specyficzny, to nadal pozostaje uniwersalny.
Z komediami koreańskim raczej wcześniej się nie stykałam. Dobrze wiedzieć, że jest to norma, prelegent o tym nie wspomniał. 🙂