Wyrażenie z tytułu recenzji pochodzi z budki z kebabem w Zielonej Górze, którą minęliśmy, jadąc samochodem przez centrum miasta. Ten zwrot stał się dla nas równie kultowy, jak kebab dla Polaków daniem narodowym… choć jak bohaterowie książki Nowaka przeczuwają, era kebaba zmierza ku końcowi. Ale czy rzeczywiście? Warto zastanowić, co mówi o Polsce fenomen kebaba i z czym wiązałby się jego koniec. Bo kwestia ta, co sygnalizuje książka Krystiana Nowaka, wychodzi daleko poza nasze narodowe upodobania dietetyczne.
Pisanie reportażu o kebabie wydaje się projektem na tyle niepoważne i intrygujące zarazem, co pomysł na otwarcie sporego muzeum kiełbasy – Curry Wurst Museum, które przez dziesięć lat działało w Berlinie. Aż chciałoby się doczekać także muzeum kebabu – dania które, choć podobnie jak Curry Wurst zwojował świat, w Polsce szczególności znalazło podatny grunt – oczywiście po znacznych modyfikacjach tureckiego oryginału, bo polskie podniebienia bardziej od mięsa wolą czuć smak wysokokalorycznych sosów. Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy, kto wie, jak powinien wyglądać i smakować prawdziwy kebab? Buła z mięsem i frytkami, która jest tureckim kebabem, ze względu na obecność frytek bywa serwowana jako kebab po amerykańsku (co zrozumiałe) albo afrykańsku (źródła tego pomysłu pozostają dla mnie zagadką).
Kebabistan. Rzecz o polskim daniu narodowym jest reportażem o barach i restauracjach serwujących kebaby. O tym, że temat ten ma potencjał, świadczy fenomen kebabu przejawiający się tysiącami budek, barów i lokalów, które mają go swoim menu, znajdujących się nawet w najmniejszych miasteczkach, i to w pokaźnej reprezentacji, jak choćby w Sulechowie, gdzie jest ich kilka. Przywoływane przez Nowaka raporty sugerują, że przez wiele lat kebab był ulubionym daniem Polaków, zaraz za pizzą – choć w pewnym momencie ją przebił – teraz tendencja się zmienia, bo wiele osób woli zjeść drożej (wydajemy więcej niż 100zł na osobę za jedzenie w lokalu), ale lepiej. Autor książki tego (i żadnego innego raportu) nie komentuje, więc od siebie dodam, że ta sytuacja nie wynika ze znużenia fast foodowym jedzeniem czy rosnącą świadomością o jego szkodliwości, lecz z trendami ściśle związanego z mediami społecznościowymi, które z jednej kreują modę na zdrowe, roślinne jedzenie, z drugiej potęgują obsesję na punkcie estetyzacji żywności – zdjęcie (droższego) talerza w restauracji będzie atrakcyjniejsze niż ujęcie buły z kebabem w ociekającym tłuszczem papierku. A to jest samo nakręcająca się siła, bo gdy widzimy u innych zdjęcia takich posiłków, sami na nie się decydujemy. Druga kwestia, która wymaga doprecyzowania, dotyczy innej części tego raportu mówiącego, że wciąż najczęściej wybieranymi lokalami są pizzerie. Trudno by było inaczej, jeśli w większości miast (a mówię to z własnego wojażerskiego doświadczenia) bywa to jedyny czynny lokal lub jedyny w okolicy, który nie odstrasza prymitywnym wystrojem z rzucającym się w oczy logo napojów gazowanych i ubogą ofertą menu ograniczoną do fast foodu, lecz zachęca do tego, by przyjść tu także po prostu na kawę. Innymi słowy, większość Polaków nie ma innego wyboru.
Tak więc Nowak pokazuje nam Kebabistan od zaplecza, jednak te podróże do różnych barów i restauracji stanowią pretekst do pokazania czegoś większego. Choć bohaterami Nowaka są przede wszystkim migranci reprezentujący różne kraje Bliskiego Wschodu, ich historie składają się na obraz Polski. I wierzcie mi, że jest to jeden najgorszych portretów, z jakim się spotkałam. Podobnie jak autor jestem przerażona doświadczeniami mieszkających tu od lat uchodźcami i migrantami. I chyba nikt, kto nie siedzi w tym temacie, do końca nie zdawał sobie sprawy, jak wygląda polityka migracyjna w Polsce. Wiemy, że trudno uzyskać w naszym kraju azyl polityczny i status uchodźcy, o obywatelstwie nawet nie wspominając. Wiemy, że jesteśmy krajem nietolerancyjnym i zamkniętym na kryzys migracyjny, podpierając się mnie lub bardziej słusznymi obawami. Ale to jest wierzchołek góry lodowej. Po części jej oblicze przybliżył mi reportaż w lipcowym numerze „Piśma”, który opisywał sytuacje na granicy w Terespolu, gdzie straż graniczna niemal całkowicie uniemożliwia Czeczenom przekroczenie granicy, bez względu na ich status społeczny, motywacje i doświadczenia oraz cel podróży (bo niektórzy chcą tylko przejechać Polskę, by wrócić do rodziny, która czeka na nich w Niemczech).
Tym, co najbardziej uderza w historiach bohaterów, nie są zachowania rasistowskie, z jakimi częściej lub rzadziej się stykają. Większość nie-polskich właścicieli czy pracowników kebabowni – że tak ogólnie nazwę wszystkie lokale serwujące te danie – nie miało dużo tego rodzaju doświadczeń, niektórzy wręcz dobrze asymilowali się z lokalną społecznością, zaprzyjaźnili się Polakami albo nawet założyli z nimi rodzinę i twierdzą, że w Polsce czują się bezpiecznie (choć o to nie trudno w porównaniu z przeżyciami wojny i terroryzmu w ojczyźnie). Wybuchają czasami zamieszki i wojny kebabowe, jak w Ełku, w którym przez kilka dni mieszkańcy (i być może przyjezdni) atakowali bar z kebabem czemu towarzyszyły rasistowskie hasła. Jakkolwiek jest to świadectwo narodowej hipokryzji – bo z przyjemnością zajadamy się żarciem, które zawdzięczamy ludziom, którymi jednocześnie gardzimy i których nie chcemy mieć w swoim kraju. Właśnie ta „niechcianość” i wyrzucanie ludzi obcego pochodzenia przeraża tu najbardziej. Kiedy po zapoznaniu się z długimi zmaganiami ludzi, uciekającymi ze swojego ogarniętego wojną kraju do bezpiecznego azylu, którzy wskutek różnych okoliczności wylądowali i zostali na wiele lat w Polsce, gdzie założyli swój biznes, rodzinę i nie marzą o powrocie do ojczyzny – cieszymy się, że im się udało, że doczekali się szczęśliwego i w pełni zasłużonego happy endu, autor kończy historię informacją, która dobitnie nam uświadamia, że koniec jeszcze nie nastąpił i mimo starań wielu ludzi nie będzie on szczęśliwy.
I to są historie, które po zamknięciu książki zostaną z nami na długo, które będziemy ze smutkiem i bezradnością opowiadać znajomym, by i im otworzyć oczy na niezrozumiałe decyzje władzy, i z powodu których będziemy ten reportaż wszystkim polecać. Znowu ważny temat i poruszające opowieści przesłonią fakt, że nie jest to dobrze napisana książka. Mimo że prezentowane tu historie ciekawią i wciągają na tyle, że Kebabistan można przeczytać na dwa czy nawet jedno podejście. Mimo tej powszechnie uważanej za zaletę cechy książkę czyta się koszmarnie, zwłaszcza pierwszą połowę, na którą korektorka zapomniała chyba zerknąć, bo roi się od błędów. Są to nie tylko literówki, które podkreśli każdy edytor tekstu, bo słowo „alę” nie widnieje w słowniku, ale też irytujące błędy typograficzne, jak włączenie wypowiedzi narratora do zapisu dialogu, składniowe (niektóre zdania czytałam kilka razy, by pojąć jego sens), a najbardziej rozbroiło mnie zdanie o pozytywistycznych hasłach na torcie kebabowym z przykładami: „sto lat mordo” czy „Emil smacznego” [s. 41] – konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, co one mają wspólnego z pozytywizmem. Redaktorka również zaniedbała pracę, wskutek czego czytelnik jest dwukrotnie informowany o tym samym, widać to już w pierwszym rozdziale, kiedy czytamy, że Asif chciałby w końcu pójść na siłownię, podobne powtórzenia pojawiają się później.
Nie przekonuje mnie kompozycja książki czy dobór rozmów. Mam wrażenie chaosu, braku sprecyzowanego celu – raczej „pojedźmy po kebabach, pogadajmy z pracownikami i zobaczymy, co z tego wyjdzie”. W związku z tym wyczuwa się pewną nierówność między rozdziałami i ilością uwagi poświęconej poszczególnym wątkom. Czy to miała być bardziej książka o kebabowym biznesie i discopolowych upodobaniach Polaków czy o rasistowskiej polityce migracyjnej? Huśtanie się pomiędzy nimi pozwoliło autorowi wygodnie łączyć niebanalny (i z pozoru niepoważny) temat z nobilitującą go problematyką gospodarczo-kulturową. Szczególnie odczuwalny dysonans następuje między krótkimi wywiadami z różnymi pracownikami barów, którzy porównują tę pracę do roboty w korporacjach fast foodowych, a długą opowieścią Abbasa, której pierwsze strony (jak i początek rozdziału, w której się znajduje) odbiegające od zagadnień poruszonych w książce, nie zapowiadają, dlaczego w ogóle ona tu się znalazła. Wyjaśnia to dopiero dorosły etap opowiadanego życia bohatera, związanego właśnie z pracą „w kebabie”. Mimo że jest to jedna z najbardziej przejmujących historii w tomie, wymaga przeredagowania pod kątem kompozycji (trzymanie się chronologii wydarzeń nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem) i skrócenia, bo jej obecny kształt nie pasuje do charakteru całej publikacji. Właściwie stanowi ona materiał na odrębny reportaż.
Mówiąc w skrócie: Kebabistan podejmuje ciekawy i miejscami naprawdę ważny temat, ale wykonanie budzi takie wątpliwości jak co do przestrzegania rygoru sanitarnego w kebab barach.