Premiera: 16 października
Urodzony w Turcji Ferzan Özpetek dobrze czuje włoskie klimaty. Sekret bogini fortuny swoją kompozycją przypomina italo disco – kręcimy nosem, kpimy z mnogości wielkich dramatów rozgrywanych w tekście piosenki, tracących swoją powagę przez charakter całego utworu, a zarazem wpada ona w ucho i ze wstydem przyznajemy, że nam się to podoba. Bo dzieło Özpetka ociera się o kicz, mieszając style przy odważnym wykorzystaniu pełnej gamy środków filmowych, świadomie nie dbając o spójność formalną czy narracyjną. I można krzywić się, gdy patetyczne, długie ujęcia ni stąd ni zowąd ustępują zdjęciom kręconym z ręki, gdy po przemocy w szlachetnych wnętrzach wpadamy w żywiołowe sceny z queerowego wesela, albo gdy niewiarygodnie dynamicznie namnażają się problemy rodzinne, zdrowotne i miłosne. Można przewracać oczami, patrząc na romantyczne zachody słońca korzystnie oświetlające sylwetkę bohatera stojącego na jakimś brzegu i zastanawiać, czy to już maniera telewizyjnych tasiemców, które właśnie tego rodzaju ujęciami i dramatami trzymają przy sobie wiernych od kilkudziesięciu lat widzów? Czy może jeszcze kontrolowane działanie, miejscami łudząco podobne do filmów Quentina Tarantino? Obaj reżyserzy zdradzają słabość do nagłego przechodzenia między dramatem a komedią, a także… do jedzenia na ekranie – odpowiednikiem szarlotki z Bękartów wojny jest tu tort weselny, którego konstrukcję poznajemy prędzej niż bohaterów.
Można się wahać co do słuszności zastosowanych tutaj środków, ale to absolutnie nie przeszkadza w chłonięciu obrazów utrzymanych w żywej tonacji kolorystycznej i opowieści o parze przechodzącej kryzys w związku, która na domiar złego ma się opiekować dwójką dzieci przyjaciółki podczas jej pobytu w szpitalu. Choć dzieciaki nieco zaburzają codzienny rytm pracy Arturo i Alessandro, stanowią też, co widać od początku, wyboistą terapię dla ich relacji. W ogóle bohaterowie i relacje międzyludzkie w filmie Özpetka są fascynujące – urzekająca społeczność przyjaciół, sąsiadów mieszkających w tej samej kamienicy, którzy wspólnie zasiadają do stołu, robią piknik, a w rozmowach nie mają przed sobą tajemnic. Patrząc na całość, bez wnikania w poszczególne losy członków, grupa wydaje się tworzyć doskonałą wspólnotę, w której nie ma miejsca na troski i problemy. One jednak istnieją, u każdego są inne, czego dowiadujemy się, kiedy kamera zatrzymuje się na konkretnej osobie czy parze. Tej harmonijnej atmosferze zostaje przeciwstawiony pałac rodzinny Annamarii, gdzie tradycje, surowe wychowanie, skostniałe konwencje, etykiety – to wszystko pozostaje niezmienne od lat pod czujnym okiem baronowej Eliny, babci dzieciaków, której odporne na wszelkie zmiany społeczne przywiązanie do dawno ustalonego porządku jest przedkładane nad życzenia i potrzeby rodziny. Gęsta atmosfera uświadamia, że dzieci mogą być dobrym, choć gorzkim, lekarstwem na miłość.
Sekret bogini fortuny to dla mnie początek interesującej i niebanalnej przygody z jej reżyserem, bo wymykająca się wszelkim konwenansom, lub wręcz je przerysowująca, forma zapowiada obiecujące doświadczenie podczas kolejnych spotkań z kinem Ferzana Özpetka.
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 5-6/2020