Z wiadomych powodów nie uniknę przy omawianiu tej nowości z wydawnictwa Czarnego osobistej dygresji. Muszę zaznaczyć, że choć w ogólnopolskim środowisku przedstawiam się, że jestem ze Śląska, zawsze prostuję, że nie jestem Ślązaczką, lecz bastardem, jak to mówi moja mama, bo jestem córką hanyski i gorola. Trudno też u mnie rozpoznać śląskie pochodzenie, gdyż nie godam. Absolutnie nie mam tego akcentu, którego jak się nie nabędzie za dziecka, tak później wszelkie próby naśladowania wychodzą tragikomicznie – nad czym ubolewa mama, która sama pilnowała, byśmy za śląski w szkole nie byli tępieni, nie spodziewając się, że nastąpi taki odwrót i kult gwary śląskiej. Nigdy nie miałam jak autor powodów, by się wstydzić pochodzenia, ale może dlatego że też nie przywiązywałam do niego dużej uwagi. O tym, że nie jestem lokalną patriotką świadczy fakt, że zaraz po maturze (podobnie jak Rokita) się wyprowadziłam do Krakowa, choć równolegle na Śląsku trochę działałam. Niepomiernie dziwi mnie fakt, że mój odruch tłumaczenia, że Bytom to takie miasteczko pod Katowicami było całkowicie zbędne, bo większość ludzi lepiej zna Bytom niż stolicę województwa (historia obu miast to tłumaczy). Obojętnie gdzie się znajdę, w którym zakątku Polski, zaraz napotkana osoba powie, że tam mieszkała, pracowała albo miała rodzinę – jest to tak powszechne zjawisko, że nie dziwię się, że Bytom tak gwałtownie się wyludnił, teraz przynajmniej wiem, gdzie ci byli mieszkańcy dzisiaj żyją (a czasami naprawdę w miejscach, o których świat zapomniał). O Bytomiu Zbigniew Rokita pisze kilka stron na końcu książki, próbując uchwycić esencję śląskiego Detroit niszczonego m.in. przez tąpnięcia – ale tak naprawdę miasto zasługuje na osobny reportaż (myślę o tym, przyznaję, ale wolałabym, aby za to wziął się ktoś doświadczony).
Rokity opowieść o Górnym Śląsku rozgrywa się jednak przede wszystkim w Gliwicach i jego przysiółkach: Wójtowej Wsi oraz Ostropy, rodzinnej wsi autora. Pretekstem do jej napisania jest rodzinne śledztwo w sprawie losów praprzodków, którzy brali udział w powstaniu czy działali podczas II wojny światowej, choć ta dla nich zaczęła się nieco później. Moje obawy co do dominacji fragmentów rodzinnej kroniki autora nad historią Górnego Śląska były nieuzasadnione. To byli ciekawi reprezentanci swoich czasów, z jednej strony zapomniani i kojarzeni jedynie przez nielicznych regionalnych historyków, z drugiej zaś na tyle niezwykli, że odegrali niemałą rolę w historii małej ojczyzny. Ich losy nadawały indywidualne znaczenie ciągnącym się w tle dziejom Górnego Śląska, a że były one burzliwe – czyni opowieść ciekawszą i bardziej wciągającą. Bo ku mojemu zaskoczeniu przez książkę się płynie. Niewątpliwie w moim przypadku lekturę ułatwiała znajomość miejsc, o których pisał Rokita, ale widząc pozytywny odbiór u czytelników spoza Śląska, można stwierdzić, że nie to było czynnikiem determinującym jakość czytania.
Zbigniew Rokita rzeczywiście snuje opowieść. Historię łączy ze współczesnym obrazem Śląska, który jest następstwem przemysłowej działalności na niespotykaną dzisiaj skalę, losy przodków splata ze swoją tożsamością oraz zmieniającym się postrzeganiem rodzinnych stron, mityczny wizerunek z twórczości Kutza i Cholonka (od siebie dodam Lecha Majewskiego) konfrontuje z dzisiejszymi praktykami promocji regionu, przedstawiającymi go z dystansem i humorem. A z tego wszystkiego ma się wyłonić definicja śląskości, charakterystyka tożsamości Ślązaka i odpowiedź na pytanie o sens i szansę wywalczenia autonomii: czy Ślązacy mogą dziś tworzyć swój naród? Autor na przykładzie własnej trudnej relacji ze Śląskiej pokazuje, że nie ma prostych odpowiedzi ani jednego wizerunku Śląska, a kwestia narodowości śląskiej oraz jej przynależności do Polski jest równie złożona jak sto lat temu. Bo choć kultura śląska, głównie za sprawą języka, zyskuje obecnie coraz większą popularność i odżywa- wystarczy spojrzeć na fanpage Rubens był z Bytomia – rdzennych Ślązaków na terenach Górnego Śląska nie jest wcale dużo więcej niż napływowych, a takich, którzy podają Śląsk jako swoją narodowość – jeszcze mniej.