To się nazywa intuicja albo dobre przeczucie. Z festiwalowych kuluarów wiem, że polska premiera Zdarzyło się pierwotnie była planowana na lato, wskutek różnych okoliczności przesunięto na jesień. Trzy tygodnie przed premierą Annie Ernaux zostaje laureatką literackiej Nagrody Nobla. Na fali popularności autorki polscy czytelnicy mają okazję złamać swoją żelazną zasadę „najpierw książka, potem film”, ponieważ autobiograficzna powieść pod tym samym tytułem nie widnieje jeszcze w zapowiedziach wydawniczych. A naprawdę nie warto zwlekać z pójściem na film, ponieważ nie wiadomo, jak będzie wyglądała dystrybucja po zejściu z dużych ekranów.
Zdarzyło się jest przykładem dzieła, które pozwoliło mi w dość krótkim czasie zrewidować własne pierwsze wnioski i założenia. Po pierwsze założyłam, że ten film powinien obejrzeć każdy mężczyzna. Wydawało mi się, że naturalistyczne ujęcie kobiecego cierpienia pozwolą mężczyźnie zanurzyć się w kobiecą perspektywę, zweryfikować swoje poglądy. Podczas rozmów ze znajomymi kolegami (o raczej niekonserwatywnych poglądach) przekonałam się, że taki sposób przedstawiania niekoniecznie do nich trafia. To widzki siedzą skulone z bólu na widowni, empatyzują z bohaterką. Oni stwierdzą, że to ważny temat, ale historia raczej nużąca niż angażująca. I oczywiście, nie przeprowadziłam na ten temat szerokiego sondażu i jest to opinia zaledwie kilku osób. Ale to mi uświadomiło, że wiele dzieł filmowych i literackich, które chciałam (chciałyśmy, bo coraz częściej widzę takie rekomendacje), aby były obowiązkową lekturą dla mężczyzn – nie osiągnie założonego przez nas celu. Mamy inną wrażliwość budowaną na odmiennym doświadczeniu, operujemy innym językiem. I z jednej strony chcemy, by to kobiety opowiadały o naszym doświadczeniu, bo historia literatury i kina pokazała, że kobiece doświadczenie w męskich narracjach jest uwikłane w pewien kanoniczny model. Z drugiej strony, albo pogodzimy się, że to historie o nas dla nas, albo musimy poszukać nowego języka, które odpowiednio opisze to doświadczenie i uderzy w struny wrażliwości płci przeciwnej. I po zapoznaniu się z opiniami krytyków wydaje mi się, że jeśli na podstawie Zdarzyło się mamy rozmawiać, jak opowiadać takie historie, to musi to być rozmowa o poszukiwaniu nowej, niebinarnej poetyki filmu.
Moim drugim pośpiesznym wnioskiem było porównanie sytuacji w filmie (Francja lata 60.) do współczesnej Polski z zaostrzonym prawem aborcyjnym. Było to uproszczenie, ponieważ rzeczywisty dramat bohaterki (Anamaria Vartolomei) nie polega na tym, że aborcja jest nielegalna i więzienie grozi zarówno kobiecie, jak i lekarzowi. I że w związku z tym musi szukać pomocy w podziemiu, wymieniając szeptem informacje z odpowiednimi ludźmi w mroku nocy, wyprzedając swój dobytek na pokrycie kosztów. (To są owszem realia analogiczne do obecnej sytuacji polskich kobiet). Istotny jest jednak powód, dla którego dziewczyna czuje się zmuszona do tej sytuacji. Jest zdolną studentką filologii francuskiej, udało się jej wyjechać z prowincji z nadzieją, że dzięki uzyskanemu wyższemu wykształceniu nie podzieli losu swoich rodziców prowadzących lokalną gastronomię. Są to lata 60., kiedy nieślubna ciąża, w dodatku w wyniku jednorazowego romansu, powoduje nie tylko skandal społeczny, ale wydalenie studentki z uczelni. I to ostatnie jest źródłem takiej determinacji Anne. Wstyd oraz rozczarowanie rodziców to jedno. Brak odpowiedniej sytuacji ekonomiczno-bytowej, by zająć się samej dzieckiem to drugie. Prawdopodobnie z czasem te niedogodności zostałyby rozwiązane, rodzice pogodziliby się z sytuacją i pomogliby zająć się wnukiem, uwagę społeczeństwa przykuje inny skandal. Anne mogłaby żyć z dzieckiem, dzieląc opiekę z nauką a potem pracą – dzisiaj to nie jest rzadka sytuacja. Problem w tym, że w tych czasach ciężarne kobiety nie mogły już studiować, a świeżo upieczone matki zostać zatrudnione i robić karierę. Nie wiem, czy Anne podjęłaby inną decyzję, gdyby mogła na studiach wziąć urlop macierzyński. Gdyby ciąża oznaczała dla niej jedynie opóźnienie w realizacji życiowych planów, a nie ich przekreślenie. Biorąc pod uwagę, ile studentów mieszka ze swoimi dziećmi w akademikach, wnioskuję, że w nowych realiach wiele dziewczyn na jej miejscu rezygnuje z desperackich sposobów na usunięcie ciąży na rzecz szukania rozwiązań, jak najlepiej pogodzić rolę matki i studentki.
Zmierzam do tego, że Zdarzyło się jest poręczną ilustracją tego, że zakaz aborcji nie spowoduje, że zdeterminowana ciężarna jej nie dokona. Natomiast oglądając tę dramatyczną historię z perspektywy przeszło półwiecza, kiedy doszło do wielu reform, możemy dostrzec, że być może nie musiałoby dojść do zabiegu, gdyby bohaterka nie została z tym problemem sama, gdyby system nie był wobec niej opresyjny, lecz wspierający. Zamiast wydalenia z uczelni oferował urlop macierzyński, stypendium socjalne, rodzinny akademik czy uniwersytecki żłobek i przedszkole – co dziś na szczęście w wielu miejscach funkcjonuje. Analogiczna oferta wsparcia w przypadku kobiet pracujących sprawia, że nie muszą wybierać między karierą a macierzyństwem.
Zdarzyło się jest bardzo dobrze opowiedzianą historią o kobiecie, która nawet nie może zwierzyć się bliskim ze swojego problemu, nie tyle z powodu społecznego wstydu, co opresyjnego systemu karzącego także tych, co wiedzą i mogą ułatwić dokonanie tego, co uważa się za przestępstwo. Ucisk społeczny podkreślono w formalnej stronie filmu: klaustrofobiczność sytuacji oddają kwadratowe kadry oraz liczne zbliżenia na bohaterkę, niepozwalające na zdystansowanie się od niej i jej problemu. Ciągle tkwimy w niej, sporadycznie dopuszczając obecność innych osób, która nieco poszerza przestrzeń wokół protagonistki, bo oni skłaniają do zajęcia myśli czymś innym. Jednak im bardziej dziecko wypełnia brzuch, tym ciaśniej robi się wokół bohaterki, tym coraz trudniej oderwać uwagę od problemu, w którym mimo różnych działań wciąż tkwi. W końcu musi choć częściowo podzielić się swoim ciężarem – to tylko powoduje, że jej coraz mniejszą przestrzeń przestają wypełniać inni. Obrazy robią się coraz bardziej intymne, pozostajemy my i bohaterka. Nawet nie mamy możliwości uciec od tego, bo ujęcia przyciągają naszą uwagę całkowicie. Trzymają na uwięzi nasze emocje, oddziałują na ciało. W tym cierpieniu jesteśmy razem. I ono tak szybko się nie kończy. Poświęcenie nie przynosi efektu, a zdeterminowana bohaterka nie odpuszcza. Ale wydaje się, że kamera nam odpuści. Nie, to pauza niezbędna do tego, by nie popaść w apatyczne znużenie, by kolejny akt cielesnych tortur obejrzeć z odpowiednią dozą pobudzonych neuronów.
Trudy oglądania doświadczeń bohaterki zostają przełamane przyjemnością obserwowania dbałości o detale scenograficzne i muzyczne odpowiadające czasom akcji. To one pozwoliły rozpoznać historyczne tło opowieści, dzięki któremu dowiadujemy się, że nie chodzi tu o kolejny dramat wpadki podczas przygodnego romansu.