Natalia Fiedorczuk nie daje się zaszufladkować i próbuje sił w coraz to nowych formach gatunkowych. Doceniona „Paszportem Polityki” za Jak pokochać centra handlowe? Zaoferowała nam kolejną powieść społeczną (tak określiłabym Ulgę) oraz biografię (Odmieniec), nie licząc kilku książek dla dzieci oraz opowiadań. Tym razem wzięła się za zyskujący w ostatnim czasie na popularności podgatunek kryminału: domestic noir. Ten subgatunek obejmuje opowieści rozgrywające się w domach i miejscach pracy oraz koncentrujące się przede wszystkim na kobiecym doświadczeniu i jej relacjach z najbliższymi, które z zewnątrz wydają się w porządku. Te opowieści negują przekonanie, że sfera domowa jest przestrzenią bezpieczną dla jej mieszkańców. Dlatego też w jego obrębie będą to historie o toksycznych i niewiernych małżeństwach, przemocy domowej, która nie przejawia się tylko śladami pobicia czy gwałtu, ale przybierająca formę terroru psychicznego oraz ekonomicznego (zazwyczaj to mąż kontroluje ruchy małżonki i wydziela jej pieniądze na wydatki, ogranicza jej spotkania ze znajomymi etc.). Wliczają się w to także opowieści o zaginionych i porwanych dzieciach, a także o rozpadzie rodziny wskutek problemów z niepłodnością czy utraty dziecka.
Zdecydowałam się na powyższą charakterystykę domestic noir, ponieważ zetknęłam się z nią niedawno, a bywa ona różnie rozumiana. Spotkałam się z interpretacją, że to kryminał o tajemniczych domostwach, co mi się kojarzy z klasycznymi horrorami, w których bohaterowie przyjeżdżają do nowego domu i odkrywają, że w nim straszą duchy. A przecież domestic noir ma aspiracje łączyć popularny gatunek z beletrystyką zaangażowaną społecznie czy psychologiczną. Ma nie tylko zapewniać rozrywkę w postaci stopniowego odkrywania, co się stało, ale też w szerokim zakresie zwalczać stereotypy i uświadamiać, że rzeczywisty tyran domowy nie jest obdartusem w podkoszulce zbierającym puszki, lecz może być bogatym, przystojnym, chodzącym na co dzień w garniturze i jeżdżącym drogim autem mężczyzną zajmującym w pracy wysokie stanowisko. W znakomicie urządzonym domu ze sterylną czystością rodzinne święta mogą odbiegać od reklamowego wizerunku, a być momentem eskalacji przemocy.
I to jest temat, który – jak przyznaje w posłowiu – autorkę interesuje najbardziej. Biorąc pod uwagę społeczną problematykę jej wcześniejszych powieści, nie jest to całkiem nowy kierunek w jej twórczości, co raczej głębsze wchodzenie w problemy rodzinne, o których nie lubimy mówić poza ścianami domu. Co innego narzekać na problemy z otrzymaniem kredytu czy brak w przestrzeni publicznej miejsca na przewinięcie i nakarmienie dziecka, a co innego przyznać, że pod tym obrazkiem idealnej rodziny kryje się przemoc, która kojarzona jest tylko z określonym środowiskiem określanym jako patologiczne.
W Porodzinie taki przykład stanowi rodzina Waszczyńskich, której zaginięcie zostanie dostrzeżone po paru dniach nieobecności ich dzieci w przedszkolu i alarmie ich babci niemającej kontaktu z córką od weekendu. Kogokolwiek by zapytać, każdy powie, że to rodzina z reklamy, bogaci, piękny, duży dom, z gustem urządzony, małżeństwo jak z obrazka: on o głowę wyższy od niej, zajmujący stanowisko w zarządzenie w dobrze prosperujących zakładach w regionie, ona zadbana, zaangażowana matka i pani domu, mająca swoje zasady, wskutek których ogranicza kontakt ze swoją mamą. Co innego rodzina Pajęckich. Nieuporządkowany ogród, w którym zdaje się, że rządzą dzieciaki, wiecznie umorusane i niechodzące do szkoły, bo rodzice wymyślili dla nich edukację domową, ich ojciec małomówny, przypominający hipisa, pracujący jako ochroniarz. Nie nawiązali bliskich relacji międzysąsiedzkich (nie licząc Natalii Waszczyńskiej, która podrzuca tu swoje dzieci pod opiekę), w okolicy uchodzą za rodzinę dziwaków. Gdzie prędzej spodziewalibyśmy się zbrodni?
Prowadzone przez Krystiana Gruszeckiego śledztwo szybko zostaje zamknięte, materiał dowodowy wskazuje Pajęckiego za winnego zamordowania zaginionej rodziny, choć ciał nie znaleziono, a podejrzany odmawia składania zeznań. Powiatowej policji takie rozwiązanie sprawy jest bardzo na rękę, bo po co rozszerzać śledztwo, wskutek którego mogłyby wyjść na wierzch inne miejscowe „brudy” i zaszkodzić wizerunkowi wielu miejscowym piastującym publiczne stanowiska? Autorka nie omieszkała wplątać w swoją powieść problem korupcji policji i władzy sądowniczej, wskutek której pozwala się, by bogaci zachowali swoją nieposzlakowaną opinię, a ofiarami padali ci, którzy nie mogą pozwolić sobie na adwokata, a cóż dopiero przekupstwo prokuratury. Jeśli coś może zmienić ich los, to dziennikarze, którzy rozdmuchają ich sprawę na cały kraj – ten model oddziaływania odzwierciedlają m.in. reportaże Izy Michalewicz, o których pisałam niedawno. Dlatego dzięki dziennikarce Idzie sprawa zaginięcia Waszczyńskich po kilku miesiącach na nowo ożywia się i pozwala odnowić śledztwo z już rzetelnym podejściem i wyjawić niewygodną prawdę, podważającą idealny wizerunek rodziny. Nie brzmi to szczególnie zawile, prawda?
Problem z Porodziną jest taki, że sama sprawa kryminalna zajmuje zaledwie 1/3 całej książki. Z kolei wątek Natalii, która w tym przypadku stanowiłaby główną postać domestic noir, wydaje się marginalny, choć posłowie autorki oraz klasyfikacja gatunkowa sugeruje jego nadrzędność. Można odnieść wrażenie, że Fiedorczuk chciała tu ująć kilka dużych tematów, ale raczej je zasygnalizowała niż wykonała ich studium. Z kolei bardzo dużo uwagi poświęciła poszczególnym bohaterom, którzy owszem mają swój wkład w sprawie, ale nie na tyle duży czy też nie przez pryzmat szczegółów ujętych w ich rozległym portretowaniu. Zresztą nie ukrywam, że wnikliwe studium postaci jest tym, co mnie odstrasza we współczesnym kryminale, jakby wszystkie postacie wokół były ważniejsze od ofiar i przestępców, i od samej sprawy. Tutaj problem w portretowaniu postaci leży nie tyle w rozbudowanej warstwie psychologicznej, lecz przede wszystkim w ich umiejscowieniu. Kilka pierwszych rozdziałów uciętych w kluczowym momencie – co służy oczywiście budowaniu napięcia – rozpoczyna się właśnie prezentacją życiorysu jakieś nowej postaci, której udział w sprawie jest jeszcze nieznany. Nie mamy szans wcześniej dokonać jej oceny i podumać nad jej osobowością, bo zanim wkroczy do akcji, wiemy już, jakie miała dzieciństwo, z kim jest spokrewniona i jaki ma stosunek do pracy. Taka kolejność rzeczy powoduje, że tę rozpisaną na kilka stron charakterystykę czytamy z mniejszym zainteresowaniem, niż gdyby nastąpiła po tym, jak rola postaci w śledztwie zostałaby już ujawniona – wówczas opis stanowiłby dopełnienie czy konfrontację obrazu, jaki sami wytworzyliśmy.
Niestety, Porodzina potwierdziła, że ze współczesnymi kryminałami nie jest mi po drodze. Nie pasuje mi taki sposób opowiadania, takie rozłożenie wątków, w których to, co wydaje się najistotniejsze okazuje się potraktowane powierzchownie, a to, co w mojej ocenie zbędne wiedzie tutaj prym. Zamiast zainteresowania kryminalną sprawą, która miała dość banalny tok, czułam znużenie szczegółowymi opisami tego, co dzieje się wokół. Mało mięsa, stanowczo za dużo sosu.