Premiera tygodnia: Lombard, reż. Łukasz Kowalski

[Recenzja pierwotnie ukazała się w „Ińskie Point” nr 3-4/2022]

Mówią, że to największy lombard w Europie. Najpierw mieścił się przy ulicy Wrocławskiej w kilkupiętrowej kamienicy naprzeciwko urzędu miejskiego. Wówczas jego hasłem było od igły po helikopter. I rzeczywiście, można było znaleźć tam śmigło helikoptera. Można było odnieść wrażenie, że w każdym pokoju otworzono mikro muzeum tematyczne. Jedno prezentuje przegląd wszystkich modeli myszek komputerowych, inne zaś zastanowi muzeum szkła i porcelany, Gdy kamienica się zawaliła, lombard został przeniesiony na Bobrek do starej Biedronki, która z kolei przeniosła się dwie ulice dalej, gdy nową halę wybudowała na miejscu innej zawalonej lub wyburzonej kamienicy. Bo w Bytomiu to kamienice determinują ruch przeprowadzkowy mieszkańców i przedsiębiorców. Choć gdybyśmy poszukali głębiej przyczyn tego stanu rzeczy, to odpowiedzialnością musielibyśmy obarczyć korytarze kopalniane. To jednak materiał na odrębny temat, o którym wnikliwie pisała Agata Listoś-Kostrzewa w Balladzie o śpiącym lwie. Lokalizacja na Bobrku, jak wiemy z dokumentu, nie sprzyjała rozwojowi biznesu, więc po paru latach lombard wrócił znów do ścisłego centrum, zajmując piętro po dawnym supersamie. Tam urzędują obecnie, choć w nieco innym składzie, jeden z bohaterów wyjechał do Niemiec. Ale chyba nadal mają kilkadziesiąt przedmiotów na sprzedaż.

Łukasz Kowalski kręcił dokument, gdy lombard mieścił się na Bobrku. Mogę rzec, że trafił szczęśliwie, ponieważ lokalizacja w centrum pozbawiłaby film kadrów przedstawiających typowo śląską architekturę reprezentowaną przez familoki, a także kilku bohaterów, nadających filmowi głęboko przygnębiającą aurę. Bobrek to dzielnica najbiedniejsza, o najgorszej sławie i o której mówi się, że gdyby zrzucono tam bombę atomową, to nim zdążyłaby wybuchnąć, zostałaby rozebrana na części pierwsze i sprzedana na złom. (Po filmie wiem, że nie na złom, lecz do lombardu). Ta społeczna bieda wręcz wylewa się z ujęć wykonanych przez Stanisława Cuskego. Jej wrażenie potęguje zimowa aura, w której nakręcono większość filmu, ale także wiosenne kadry ukazujące kurz i brud nie napawają radością. Kowalskiego interesują nie tylko właściciele oraz personel lombardu, ale też klienci, którzy zazwyczaj próbują sprzedać bezwartościowe przedmioty albo przychodzą z nadzieją na kawałek chleba i odrobinę ciepłej zupy. Oddaje im głos, dzięki czemu poznajemy dramatyczne historie, z przemocą w tle. Niestety są one reprezentatywne nie tylko dla mieszkańców tej dzielnicy, ale też innych części miasta, niegdyś bogatego dzięki kopalniom, a obecnie od lat funkcjonującego na granicy bankructwa.

Zamknięcie czy przeniesienie zakładów do innych miast (choćby znanego na całym świecie zakładu odzieżowego Bytom) spowodowało, że ani miasto, ani jego mieszkańcy nie mają jak zarabiać. Można śmiało powiedzieć, że sposób zarządzania lombardem przez Wiesława odzwierciedla działanie miasta. Pieniądze nie są inwestowane w to, co przyniosłoby zwrot, przybywa miejsc, budynków zaniedbanych, w końcu opuszczonych, przez co już bezwartościowych. A doraźna pomoc finansowa (o ile jest możliwa) tylko chwilowo poprawia los mieszkańców, za to w kasie miasta pozostaje niewiele. Najlepiej prosperującym przedsiębiorstwem w mieście jest zakład pogrzebowy, znajdująca się w centrum galeria handlowa ma znacznie mniejszy przychód, co jak skwitował przed laty dziennikarz tygodnika „NIE”, w tym mieście ludzie częściej umierają, niż robią zakupy. Budzi zdumienie, że zarówno lombard, jak i miasto wciąż jeszcze jakoś funkcjonuje.

Obserwując podejście właścicieli do biznesu, można wyciągnąć jeden prosty wniosek. Na współczuciu dobrze prosperującego biznesu się nie stworzy. Ale fakt, że lombard jeszcze działa, przypomina motto „karma wraca”. I chyba w tym całym nieszczęściu serdeczność i hojność Joli zostaje przez los wynagradzana i mimo tarapatów spadają na cztery łapy. W sposobie prowadzenia lombardu widzimy jeszcze inny problem bohatera, który doprowadził do zgromadzenia aż tylu przedmiotów. Nie zostało to wyrażone wprost, ale obserwacja Wiesława pozwala wysnuć przypuszczenie, że występuje tu problem o podłożu psychologicznym: chomikowanie, potrzeba wypełnienia jakieś pustki poprzez gromadzenie przedmiotów (nie wszystkie wyeksponowane w lombardzie przedmioty są na sprzedaż). Może to być pustka materialna (ciągłe problemy z płynnością finansową) albo emocjonalna (sporo uwagi w filmie poświęcono nie najlepszym relacjom małżeńskim Joli i Wiesia).

Wartościowe w tym dokumencie jest to, że nie jest to po prostu opowieść o działaniu lombardu czy przedmiotach. Miejsce i rzeczy pozwoliły wydobyć poruszające losy ludzi tam pracujących – mnie wręcz zaskoczyło, z jaką intymnością i szczerością zostały ukazane prywatne historie bohaterów. Nie pozostali drugoplanowymi „rekwizytami” dopełniającymi obraz miejsca, lecz postaciami z krwi i kości, których losy zostały dopowiedziane przez ich pracę. Powtarzające się sceny z wypłacaniem tygodniówki z tego, co zostało w kasie, mówią dużo o sytuacji życiowej, w jakiej znaleźli się bohaterowie, i o braku perspektywy na jej poprawę. Zresztą przychodzący i płaczący klienci są potwierdzeniem, że pracownicy mimo wszystko są w uprzywilejowanej sytuacji.

Lombard to znakomity dokument, w którym tytułowe miejsca okazało się przestrzenią o dużym potencjale, co Łukasz Kowalski wykorzystał w pełni. W tej przestrzeni udało się uchwycić szerokie spektrum problemów społecznych, zarówno tych uniwersalnych, które dotyczą każdego biednego regionu, jak i lokalnych wynikających ze specyfiki miasta czy nawet dzielnicy. Co więcej, szerokie ujęcie tematu nie oznacza tutaj powierzchownego prześlizgiwania się po różnych aspektach. Siedemdziesiąt minut to nie jest dużo, a udało się każdej postaci poświęcić dostateczną ilość czasu, pokazać funkcjonowanie lombardu i zaprezentować lokalny krajobraz. Bardzo treściwy film, w którym nie ma zbędnych kadrów i dialogów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *