Długo nie mogłam przekonać się do podcastów, ale wcześniej miałam tak samo z vlogami, które ostatnio też coraz rzadziej oglądam. Musiała przyjść odpowiednia pora i materiał, by później całe zimowe wieczory spędzać przy świecach, słuchając i szukając kolejnych ciekawych podcastów. I tak spośród kilku interesujących programów, szczególnym odkryciem były dla mnie nagrania poświęcone architekturze, urbanistyce i projektowaniu. Zasłuchuję się w podcastach Architektura powinna, na wyrywki podsłuchuję Urbcast, Międzymiastowo i Bęc radio. Mam też już upatrzone materiały Strefy Designu Uniwersytetu SWPS.
Stąd wziął się kierunek moich ostatnich lektur. Po rozmowie z Anną Cymer postanowiłam wreszcie przeczytać jej monografię Architektura w Polsce 1945-1989, które nie jest jakoś szczególnie pasjonująco napisana, jak to bywa w suchym stylu naukowym. Po rozdziale trzecim dotyczącym socrealizmu rozważałam porzucenie lektury, ale później historia dotyczyła bardziej interesujących mnie budynków i dość szybko pochłonęłam ¾ książki. Nawet ostatni rozdział dotyczący sztuki sakralnej okazał się dużo ciekawszy, niż przypuszczałam, zresztą na wstępie zostałam kupiona zdjęciem kościoła moich dziadków, budowanego m.in. przez mojego tatę. Miałam krytyczne podejście nie tylko do tej realizacji, ale do większości projektów kościołów wybudowanych w PRL-u, których bryła często w ogóle nie sugeruje funkcji budynku. Anna Cymer jednak powołując się na wytyczne II soboru watykańskiego, a także przywołując kontekst społeczno-polityczny tego okresu, przedstawiła mi te budynki w nowym świetle, które mimo wątpliwych walorów estetycznych, bronią się pod względem konceptualnym. Tym samym stałam się ofiarą myślenia o architekturze wyłącznie w kontekście estetyki – czemu poświęcona była rozmowa z Anną Cymer w „Architektura powinna”. I chyba ta kwestia leży u podnóża pewnej mojej niezgody na niektóre wartościujące opisy realizacji architektonicznych w PRL-u. Mimo obiektywizującej narracji dało się wyczuć, że Cymer docenia realizacje czy decyzje, które moim zdaniem są z różnych przyczyn nieudane, a poddaje krytyce te budynki, które cenię. Przede wszystkim dotyczy to budynków swoją formą czy kolorem rażąco odcinających się od krajobrazu, w którym zostały osadzone. W moim przekonaniu budynek powinien dostosować się do miejsca, w którym ma się znaleźć, a nie wyróżniać się modernistycznym stylem w dzielnicy historycznej (czy raczej historyzującej, uwzględniając naszą historię) czy dominować nad okolicą. Zwolennicy takiego projektowania chcą jednak stworzyć budynek, który będzie wyznaczał kierunek, w jakim ma podążać architektura i rozwój miasta. Problem jednak tkwi w tym, że pewne modernistyczne, czy już nawet postmodernistyczne formy często zdążą się zestarzeć, nim okolica zdąży dogonić ten styl. W efekcie jak przyjdzie na nią kolej, wyprzedza ten styl, co w gruncie rzeczy prowadzi to do przestrzeni o charakterze eklektycznym, jak to ma miejsce chociażby w centralnej Warszawie.
Monografia Anny Cymer wyjaśniła mi też, skąd wzięły się nijakie bloki w starej części miasta Stargard, jak i w wielu innych poniemieckich miejscowościach, które są źródłem głębokiego zawodu, bo zamiast rozkoszować się widokiem gotyckich budowli, zastanawiasz się, kto zgodził się na takie oszpecenie przestrzeni. Szczęście miały miasta, w których odbudowa historycznych części przypadła na lata 80., gdy znaleziono kompromis między zwolennikami rekonstrukcji historycznych budynków a wprowadzeniem nowoczesnej architektury. Pojawił się styl historyzujący, który czerpał inspirację z oryginalnych budynków, np. rekonstruując ogólny kształt kamienicy, ale też wprowadzał nowe detale na fasadach. Elbląg jest przykładem miasta, w którym udało się wybudować nowoczesne budynki mieszkalne nawiązujące swoją formą do tradycji.
Wychodząc poza treść, moją uwagę przykuła introligatorska strona książki. Świetne rozwiązanie, dzięki którym mimo miękkiej oprawy i dużej objętości podczas lektury nie łamał się grzbiet. Przy książkach dotyczących designu, które zawsze najlepiej jest czytać w papierze, bo tekstowi często towarzyszy bogaty materiał wizualny, zwracam szczególną uwagę na jakość wydania. Tekst dotyczący dobrego projektowania musi współgrać z właściwą formą wydania. W przeciwnym razie wydawcy okazują się niekonsekwentni w swych działaniach. To się niestety zdarza, częściej w wydawnictwach o szerokim profilu, jak np. Znak (o czym pisałam tutaj), niż w tych specjalizujących się w zakresie dizajnu.
Refleksję nad formą wydania przyniosła moja kolejna lektura Dizajn i sztuka Brunona Munariego. Tu mimo mniejszego formatu przydałoby się powyższe rozwiązanie sklejania grzbietu. Choć po lekturze grzbiet pozostał nienaruszony, wiem jednak, że to nie zasługa sklejki, lecz mojego sposobu trzymania książki (poza naprawdę grubymi książkami jak HP i Zakon Feniksa, nie zdarza mi się zginać grzbietu) – w rękach innych tak by już nie wyglądał. Moją wątpliwość budzi jednak oprawa, która wyróżnia się odwróconym skrzydłem przedniej okładki. Zastanawiam się, czy nie jest to rozwiązanie zbyt przekombinowane, jak na poglądy Munariego, który dizajn sprowadza do formy odpowiadającej pragmatycznym potrzebom, wykluczając walory estetyczne.
Dla Munariego dizajner jest inżynierem, pozbawionym głębszej wyobraźni, która pozwoliłaby z patelni zrobić zegar, a z buta pojemnik na parasole. Takie postrzeganie projektanta nieco zbiło mnie stropu, ale z drugiej strony odpowiada podziałowi projektantów – absolwentów politechniki i tych z ASP. Ci pierwsi bardziej koncentrują się na konstrukcji, ci drudzy na walorach estetycznych. Dizajner jest rzemieślnikiem nie artystą, co jest konsekwencją innego podziału: sztuk pięknych i sztuk użytkowych. Druga zgodnie ze swoją nazwą musi być praktyczna, pierwsza może być postrzegana tylko w kategoriach estetyki. Sztuka piękna ma swoje miejsce w muzeum, sztuka użytkowa w domach i budynkach użyteczności publicznej, a także na ulicy – na co ma wpływ dobór materiału, z którego jest wykonana. Dzieła sztuk pięknych wydają się przeznaczone dla wieczności, z kolei w produktach użytkowych jest wpisana tymczasowość i muszą być dostosowane do realiów, w których powstają. Munari często te aspekty podkreśla, czasem z sarkazmem: „Obiekty te to owoc moich prac na bezużytecznymi maszynami i są równie delikatne, przez co nie nadają się do sprzedaży, czym się z kolei różnią od dzieł sztuki odlanych z brązu, które przez całe wieki powinny stać w muzeach”. [s. 175].
Pragmatyczne podejście Munariego można dostrzec w stylu jego tekstów, które cechuje prostota, zwięzłość i konkret. Rzadko kiedy zdobywa się na zabiegi literackie urozmaicające ton wypowiedzi, nawet śmiem podejrzewać, że pojawiająca się gdzieniegdzie ironia jest wynikiem przypadku. Jednak teksty, w których ona się pojawia, np. „Wytworne Mieszkania Luksusowo Wykończone” stanowią krytyczną obserwację społeczeństwa i przywołują skojarzenia z Mitologiami Barthesa. Także Munari w swoich tekstach mniej lub bardziej świadomie demaskuje intencje twórców/producentów oraz oczekiwania konsumentów. Dominująca w jego tekstach prostota i omawianie podstawowych zagadnień dla projektowania, które dla osoby mającej za sobą kilka lat edukacji w tym zakresie są oczywiste, sprawiło, że większa część książki nie była dla mnie tak interesująca, jak się zapowiadała. Najciekawsze teksty mieszczą się w dziale Wzornictwo przemysłowe, które zresztą ze wszystkich gałęzi dizajnu jest mi najbliższe. Oczarował mnie esej o japońskim domu, wyjaśniający jego konstrukcję względami praktycznymi i prostotą wpisaną w kulturę Japonii. Równie ciekawy i warty przypominania młodym projektantom jest tekst o pomarańczy i groszku, który pokazuje, że doskonałe zasady projektowania produktu znajdziemy w naturze. Z kolei artykuł „Miniaturyzacja sztuki” prowokuje pytanie o aktualność treści i o to, jak zmarły w 1998 roku Munari skomentowałby telewizory plazmowe oraz smartfony, które odbiły się od miniaturowych form w stronę coraz większych ekranów.
Podobnie jak u Cymer, nie wszystkie uwagi Włocha do mnie trafiają. Może zbyt rzadko gotuję makaron albo nie przyszło mi do głowy, by mieszać go czymś innym niż widelcem, by się przekonać, że drewniana łyżka po jakimś czasie zostaje ścięta [s. 127]. Swoją drogą odrębny tekst o sztućcach też należy do tych ciekawszych w tomie. Poza tym uważam obie części yin-yang obracają się w tym samym kierunku (zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jeśli uznamy, że siła napędowa jest w wypukłej części plamy – ewentualnie w przeciwnym ruchu, jeśli patrzymy inaczej, ale obie części zawsze w tym samym) – Munari twierdzi, że obracają się w przeciwnych kierunkach [s. 186]. Mimo różnic w naszym postrzeganiu pewnych zjawisk w świecie oraz roli projektanta Munari zaoferował kilka tekstów-perełek, dzięki którym lektura Dizajnu i sztuki była wartościowa i inspirująca.
Na tapecie mam Jak działa architektura? Przybornik humanisty Witolda Rybczyńskiego, autora znakomitej książki Dom. Krótka historia idei, w której porusza często pomijane w architekturze zagadnienie komfortu. Warto tutaj nadmienić, że twórcy wymienionych wyżej podcastów prognozują optymistycznie, że brak komfortu czy umniejszenie roli komfortu w projektowaniu ma być ważnym tematem w branży w tym roku… bo podobno mamy zbyt miło i ciepło. W świetle sytuacji na świecie owszem, ale fakt, że w innych krajach rozgrywa się wojna czy mają miejsce zamieszki może zmienić priorytety w zakresie funkcjonalności realizowanych projektów, ale nie może być usprawiedliwieniem dla nieergonomicznych mikromieszkań, na które zresztą coraz mniej ludzi stać. Mam nadzieję, że pod tym hasłem kryje się coś bardziej merytorycznego niż usprawiedliwienie dla fatalnych z perspektywy użytkownika projektów.