Musiałam zawieźć tatę na jakąś imprezę do bodajże Warszawy. Nie pamiętam, czy to był koncert zakończony bankietem, czy zwyczajna impreza w knajpie. Ja również na niej się bawiłam, czekając na tatę. Skończyła się o pierwszej. O tej późnej porze powiedział, że możemy wracać. Byłam wykończona od czuwania, od rozmów z ludźmi, od tego całego imprezowania. Marzyłam o ciepłym łóżeczku, a tu trzeba siąść za kierownicę. Pomyślałam z nadzieją, że podróż nie zajmie mi długo. Kiedy jednak uświadomiłam sobie, że mam jechać siódemką, z Warszawy do Krakowa. Jest to trasa, której przejechanie zajmuje 5 godzin i to tylko wtedy, jeśli nie spotka się na niej dziwnych zabajonych gości z eliksirami, uniknie się odwiedzin przy okolicznych siedmiu cudach świata, wypadków kończących się w rowie na wsi pełnej pomocnych i uprzejmych mieszkańców oraz uda się nie być bohaterem mnóstwa innych przygód. Postanowiłam więc na dwie godzinki zdrzemnąć się, aby zebrać siły na potencjalnie pełną wrażeń podróż drogą krajową numer siedem.
To była niesłychana ulga, kiedy rano obudziłam się i to wszystko (wyżej opisane) okazało się być snem, będącym kompilacją wydarzeń rodzinnych oraz lektury powieści Ziemowita Szczerka.
Myślę, że to dobry czas, by powiedzieć o Siódemce, której akcja rozgrywa się w uroczystość Wszystkich Świętych. Demony towarzyszące nam w każdym z siedmiu rozdziałów (każdy z nich w tytule ma imię jednego demona np. Lucyfer, Belzebub) pogłębiają nostalgiczną aurę święta zmarłych. Drugoosobowa narracja dodaje tajemniczości, bo choć nie jest ona skierowana do czytelnika, a do Pawła, głównego bohatera, wyjeżdżającego z Krakowa do Warszawy na pilne spotkanie, to chyba do końca nie wiemy, kim jest narrator. Czy to jeden z tych demonów patronujących poszczególnym rozdziałom, czy to alter ego bądź dusza Pawła? Zakończenie (o którym chętnie napisałabym więcej, gdyby nie ten powszechny, dla mnie niezrozumiały, lęk przed spojlerami) sugeruje do ostatnie. Powiedziałabym nawet, że na tej trasie rozgrywa się bal wszystkich świętych, dość specyficzny i przebierany, gdyż postacie zza światów przybierają postać wiedźmina, dziewczynki z jakieś bajki czy królów Polski (dialog między władcami to wisieńka na torcie – jeden z moich ulubionych fragmentów w książce). Żywi mogą stać jego współuczestnikami, chyba, tylko po wypiciu wiedźmińskich eliksirów.
Nie wiem, czy Szczerek posługuje się mniej wulgarnym językiem niż w debiutanckiej powieści, czy po prostu wydaje się być grzeczniejsza na tle czytanej uprzednio książki Masłowskiej. Potoczny, ironiczny i zjadliwy język w powieściach Szczerka (w przeciwieństwie do prozy Michała Witkowskiego oraz wspomnianej Doroty Masłowskiej) uznaję za uzasadniony, adekwatny do przedstawionej sytuacji. W przydrożnych zajazdach literackiego języka się nie usłyszy, chyba że mamy na myśli te XVII-wieczne.
O, a tę książkę wygrałam na losowaniu w Smakołykach – po Twojej recenzji jestem jej jeszcze bardziej ciekawa 🙂
Czytaj, czytaj… Może nie jest aż tak dobra jak Mordor, ale też ciekawa.
No to może ją sobie zapodam na 1 listopada…
Jeśli tylko znajdziesz na nią wtedy czas, to myślę, że aura tego dnia tylko będzie sprzyjać lekturze.