Fioletowo-różowe ściany, magiczne nazwy moteli, rozbiegane, głośne dzieci, a to wszystko na obrzeżach Disneylandu… Brzmi bajecznie? Oglądając plakat The Floridy Project, można spodziewać się lukrowanej opowieści o dzieciństwie. A jest dokładnie na odwrót. Im więcej różu, im więcej śmiechu dzieci… tym więcej dramatu. Pod warstwą obrazu wymarzonej rzeczywistości Disneylandu, który jest gdzieś w zasięgu ręki, choć wciąż niedostępny, kryje się smutna i gorzka opowieść o ludziach żyjących złudzeniami. O ludziach, których sytuacja jest tak beznadziejna, że na własną rękę muszą wykreować przyjemną rzeczywistość, bo w przeciwnym razie nie mieliby po co żyć.
Dla jednych to marzenia o Disneylandzie, który w wyobrażeniach stał się pełnym przepychu rajem, idealnym na podróż poślubną. Zetknięcie się z rzeczywistym miejscem przynosi rozczarowanie. Dzieci dzięki swej nieograniczonej wyobraźni mają łatwiej, wymyślają rozmaite zabawy, do których nawet nie potrzebują zabawek (choć je posiadają), mają swoje sposoby na kupno lodów, a okolica między motelami, zamieszkiwanych bardziej przez biednych pracowników dorywczych niż turystów, daje szerokie pole do działania. Jednak lepszą rzeczywistość muszą kreować też rodzice dla swoich dzieci, by zapewnić, choć namiastkę doskonałego dzieciństwa (o ile coś takiego w ogóle istnieje)… Udawać, że stać ich na luksusowe jedzenie, zabawki i ukrywać fakt, w jaki sposób te pieniądze są pozyskiwane, chronić je przed interwencją policji i opieką społeczną. Tej zasady trzymają się także inni mieszkańcy i pracownicy motelu, którzy biorą udział we wspólnym wychowaniu nierzadko denerwujących pociech. Dorośli są świadomi, że życie dzieci nie jest łatwe i skończą podobnie jak rodzice, jednak nie można dopuścić, by bańka chroniąca je przed prawdziwym i brutalnym życiem pękła zbyt szybko. Walka o tę iluzję trwa do samego, bardzo smutnego końca.
Siła oddziaływania tego filmu tkwi w jego autentyczności, której źródłem są dzieci – główni bohaterzy. To wciąż bardzo rzadkie zjawisko, by one odgrywały główną rolę, jednak po niebywałym sukcesie Strangers Things, twórcy filmowi dostali jasny sygnał, że jest zapotrzebowanie na takie produkcje. W The Florida Project mamy do czynienia z jeszcze młodszymi niż we wspomnianym serialu dziećmi i choć to wiąże się z doświadczeniem mnóstwa irytujących zachowań ludzi w tym wieku, np. krzyki i głośne śmiechy, jak i urzekające: uśmiech i upaprane buzie – jest to zarazem przeżycie, zwłaszcza w kinie, unikatowe, bo widz odnosi wrażenie, że w tym całym sztucznym świecie, kreowanym przez dorosłych znajduje coś prawdziwego. The Florida Project pokazuje tym samym, że wraz z utratą dzieciństwa kończy się nie tylko beztroska, ale przede wszystkim autentyczność, wchodzi się w inny świat, który w naszych oczach próbuje być czymś innym, niż jest.
Ocena: 7/10
2 thoughts on “Dziecięca autentyczność (The Florida Project, reż. Sean Backer)”