Na początku pandemii nie mogłam się doczekać, kiedy powstaną reportaże o naszych czasach, w stylu Zarazy Ambroziewicza czy Ołowianych dzieci Jędryki. Chwilę później półki (głównie wirtualne, bo księgarnie były zamknięte, chyba że te na poczcie) były przepełnione publikacjami o koronawirusie, epidemia się nie skończyła, a już dawno pojawili się tacy, co potrafią coś o niej powiedzieć, ją zdiagnozować itd. I o ile popularność Zarazy i Dżumy w tych czasach niespecjalnie dziwi, bo gdzie szukać wskazówek, jak nie w sprawdzonej i cenionej literaturze, o tyle ekspresowy czas publikacji (a w naukowym środowisku artykuły o koronawirusa muszą być zrecenzowane w ciągu 5 dni – dla porównania: zwykle czeka się od 6 miesięcy do roku) jest niepokojący i podchodzę do tych nowych wytworków z dużym dystansem. Czeka na mnie Pandemia! Zizka, bo ufam, że ten filozof jest zdolny do szybkich i trafnych diagnoz. Z kolei ostatnio przeczytałam Przebłyski Zadie Smith. I to nie z powodu tego, że jej też ufam, ale dlatego, że w ogóle cenię jej eseistykę i prozę, a o tym, że Przebłyski to szkice z okresu lockdownu dowiedziałam się, gdy książka trafiła już w moje ręce.
Tytuł książeczki (120 stron) trafia w sedno, jeśli chodzi o charakter esejów. To są takie przebłyski, chwilowe scenki z życia, które skłoniły do krótkiej refleksji. Nie tylko tej związanej z pandemią, ograniczeniami i jej skutkami i tym, co ona objawiła o amerykańskim społeczeństwie (konsekwencje prywatyzacji służby zdrowia) – nie ma ich dużo. Zadie Smith zdaje się na nowo samodefiniować, o tym, jaką jest kobietą (próbującą żyć bez związku z biologią), kim jest (jako) artysta czy wolny strzelec w czasie lockdownu i jak jego praca w domu jest postrzegane przez ludzi, którzy teraz sami są skazani na homework (postrzeganie ściśle zależy od stanu dzietności – i zmienia się ono także u wolnych strzelców, którzy nagle czasu na pracę mają mniej albo wcale). Najciekawszy wydał mi się tekst zatytułowany Nauka, który jest listą dziękczynną. Autorka wymienia osoby (także nieżyjące i fikcyjne), dzięki którym czegoś się nauczyła. Mam wrażenie, że to kolejny akt przewartościowania czy dowartościowania tego, co w normalnej codzienności (albo doprecyzujmy – tej sprzed pandemii, bo mam wrażenie, że po tym wszystkim i tak nasza codzienność będzie wyglądać inaczej – choćby ile więcej pracy będziemy wykonywać zdalnie) nam umykało.
Przebłyski… Tytuł trafnie charakteryzuje również lekturę. Eseje mają momenty, które przykuwają naszą uwagę. W pamięci też zostaną przebłyski, niektórych zdań, ale… Nie wiem, czy autorka po jakimś czasie nie będzie żałować, że nie dała esejom więcej czasu, by z tej iskierki rozwinął się prawdziwy ogień. Czy zawsze trzeba dawać o sobie znać, wyrazić w pośpiechu swoje doświadczenie, wydać coś na fali pandemicznych nowości? (Intimations można rozumieć też jako powiadomienie). Eseje nie rozgrzały moich myśli ani serca.
Natomiast polskie wydanie Intimations to zbiorowy projekt, nad którym pracowało 9 tłumaczy: Dehnel, Heydel, Janusik, Kłobukowski, Kozłowski, Rusinek, Sak, Skucińska, Tarczyński. Wyobrażam sobie, że praca nad esejami tej książki dawała im namiastkę wspólnoty (mimo że praca tłumacza jest samotna), której w czasach lockdownu tak brakowało…