To jest dla mnie niepojęte, że można tak niebywale pisać, zachwycać od pierwszego zdania, akapitu, oferować takie bogactwo językowe, przy którym wiele wcześniejszych i późniejszych lektur wydaje się miałka… A zarazem napisać tak nudną opowieść, z takimi dłużyznami, że w połowie książki (a więc po jednym najdłuższym opowiadaniu i mniej więcej w połowie drugiego) stwierdziłam, że dalej przez Współrzędne tęsknoty nie przebrnę. Znajdziecie w niej fenomenalne zdania, opisy, dużo egzotyki… Ale fabularnie to jest dla mnie nie do przejścia.