O wydawałoby się dość skromnych planach związanych z uczestnictwem w Spektrum Festiwalu filmowym w Świdnicy pisałam ostatnio. Było to już po zapoznaniu się z programem wydarzenia oraz rozkładem jazdy, który pokazywał, że czeka mnie 4-5 h jazdy pociągiem z przesiadką we Wrocławiu. Dlatego zaplanowałam sobie przyjazd w piątek wieczór, cały dzień siedzenia w kinie w sobotę i po porannym seansie w niedzielę spacer i powrót. Pierwszy sygnał, że ten plan może być trudny w realizacji, pojawił się na Bookingu, kiedy odkryłam, że owszem w Świdnicy baza noclegowa jest spora, ale noclegi w przyzwoitej cenie znajdują się na obrzeżach miasta, gdzie komunikacja miejska w weekendy nie dojeżdża, a te bliżej centrum pokrywają łączne koszty noclegu poniesione podczas festiwalu w Łodzi i Toruniu (a było to łącznie siedem nocy dla dwóch, tutaj chciałam tylko dwie dla jednej). Wyszło na to, że bez samochodu będzie ciężko, więc Tomek stwierdził, że przyjedzie, choć tym razem akredytacji dla niego nie udało się załatwić, bo przyjmują tylko jednego przedstawiciela redakcji, ale że bilety na seanse są niedrogie… (i w związku z tym niedostępne, ale o tym później). Ostatecznie znalazłam schronisko i stwierdziłam, że tam spróbuję załatwić nocleg, wszak nie potrzebujemy luksusów.
Do południa dnia wyjazdu nie miałam potwierdzenia rezerwacji, a do obiektu dodzwonić się nie dało. Stwierdziłam, że nie będę ryzykować, że tam pojadę i okaże się, że nie mamy, gdzie nocować, tym bardziej że przyjechalibyśmy późnym wieczorem, kiedy trudno załatwić coś alternatywnego. Wtedy trzeba było odpuścić, zwłaszcza że dzień przed wyjazdem udało mi się obejrzeć Boże Ciało w innych okolicznościach, a na inne filmy tak dużego parcia nie miałam. Miasto jednak kusiło… Z racji tego, że w międzyczasie dostałam sporo zleceń w pracy, nie wiedziałam, o której będę mogła wyjechać, więc nie kupiłam biletu zawczasu… i wyszło, że na miejscówkę nie mam szans, wszystkie piątkowe i sobotnie pociągi do Wrocławia są zapchane. Poza jednym… o 4:47. Odpuściłam piątkowy wyjazd, poszłam spać, by wstać na ten nocnoranny pociąg. Prawie pusty, więc trasę przeleżałam.
Dotarłam ok. 10:30, Tomek dopiero wtedy wyjeżdżał, więc spotkać się mieliśmy jakieś 3h później. Spacerowałam z walizką po starówce, jest w tym mieście coś ciekawego, klimatycznego, ale tak jakby zaniedbana. Idę do Świdnickiego Ośrodka Kultury, gdzie mieści się centrum festiwalowe i odbywa się większość wydarzeń, podchodzę do grupy wolontariuszek przy stanowisku… i klapa. Pytam, czy tu mogę odebrać akredytację – nie wiedzą, w tzw. międzyczasie podchodzi jeden z gości panelu dyskusyjnego i pyta, gdzie on się odbywa i jak tam trafić – nie wiedzą. Później pytałam o to, czy osoby z biletami mają pierwszeństwo czy karnetowicze – nie wiedzą. Tyle, jeśli chodzi o przeszkolenie wolontariuszy do powierzonych im zadań. Gdy wreszcie pojawia się pani, która wie, o co chodzi z akredytacjami, dowiaduję się, że media dostają tylko identyfikator uprawniający do wejść na seanse (tak Spektrum docenia rolę mediów… nie, żebym oczekiwała kolejnej torby z szampanem, patyczkami higienicznymi i książkami regionalnym jak w Toruniu… ale pakiet w postaci programu, katalogu i materiałów informacyjnych, np. mapki byłby mile widziany).
Zanim wybrałam się na pierwsze wydarzenie, czyli dyskusję o gatunkach filmowych, próbowałam zdobyć bilety dla Tomka. Awaria systemu. Załatwiłam szatnię i bezproblemowe panie pozwalają mi zostawić bagaż, nawet jak potem poszłam na miasto pooglądać i coś zjeść, a przy okazji pisać niniejszą relację – walizka mogła tam zostać. Powróciłam do kasy, biletów na Boże Ciało brak. Nie jestem zaskoczona, dają nadzieję, że trzeba próbować przed wejściem, bo czasami znajdują się wolne miejsca… Zobaczymy.
Poszłam na panel, w którym dyskutowali Kaja Klimek, Robert Dudziński i Michał Oleszczyk pod moderacją Miłosławy Bożek. Bardzo inspirująca rozmowa, w którą chętnie włączyli się uczestnicy spotkania. Było o definicjach gatunkowych, o początkach kina gatunkowego w Polsce, z którym starsze pokolenia krytyków i filmoznawców sobie nie radzą, o polskiej odmianie kina gatunkowego, o wyzwaniach stojących przed producentami próbującymi pozyskać fundusze na filmy reprezentujące niekomediowe gatunki, wszak wciąż u nas króluje komedia… a skończyliśmy na kinie autorskim reprezentowanym przez Boże Ciało, porażce Ikara. Legendy Mietka Kosza, jeśli chodzi o oglądalność i pomysłach na nakręcenie dramatu historycznego, w którym główny bohater byłby archetypem Konrada Wallenroda.
Po dyskusji próbowałam nabyć bilet na następny seans Słodki koniec dnia – brak miejsc. Wiara, że cokolwiek uda mi się zobaczyć na tym festiwalu maleje. Podobno na Monos. Oddział małp bilety jeszcze są…
Niestety Tomkowi nie udało się dojechać na Boże Ciało, ja widziałam je dwa dni wcześniej, więc nie potrzebowałam powtórki. Jedynie co nam pozostało, to mogliśmy jeszcze postarać się dostać na Słodki koniec dnia. Ewentualnie wybrać serię krótkich metraży. Bez przekonania po słodkim podwieczorku w Trykotażach poszliśmy do Teatru, ale okazało się, że na film jest sprzedaż biletów last minute. Więc ten jeden jedyny udało się obejrzeć – a że jest to ciekawy film w kontekście tegorocznego Nobla, ale też wyraźnie nawiązuje do innego filmu o laureacie tej nagrody, jemu poświęcę odrębny tekst.
Z rana udaliśmy się na kawę do festiwalowej kawiarni There and Here ze względu na naczynia ENDE ceramics, w jakich ją serwują. Co prawda nie przypadły nam twarzowe filiżanki, ale nasze były równie ładne i ciekawe. To z kolei nas zainspirowało do rozmów o projektowaniu ceramiki… i wizyty w Muzeum Porcelany w pobliskim Wałbrzychu. Zanim tam jednak ruszyliśmy, zwiedziliśmy Kościół Pokoju, który z jednej strony robi piorunujące wrażenie, jeśli chodzi o architekturę wnętrza, z drugiej zaś niesmak, bo ze świętego miejsca zrobili sklep dla turystów. Wchodzisz i zamiast ciszy natykasz się na dużą grupę turystów oraz pana, który handluje dewocjonaliami, pocztówkami, magnesami i wszystkim, co zainteresuje przyjezdnych. Taki sklep jest obecny przy każdym kościele, do którego zjeżdżają się pielgrzymi, jednak po raz pierwszy spotkałam się z tym, że znajduje się w samym kościele. Niedaleko znajduje się Barocco Cafe, które mieści się z dawnej stróżówce, ciasne, ale przytulne i klimatyczne miejsce, serwujące pyszne czekolady na gorąco oraz śląskie pierniczki.
I tak wypadł festiwalowy weekend, podczas którego Spektrum stało się tak naprawdę pretekstem do większej wycieczki po Dolnym Śląsku, należącego do tych mniej poznanych przeze mnie regionów Polski, a na pewno najmniej z zachodniej strony kraju. Bo jeszcze w ten samą niedzielę udało się zobaczyć Wałbrzych i pozazdrościć jego mieszkańcom cudownej kawiarni Zielona Sofa (wygodne kanapy, szerokie menu, jedynie na zamówienie czeka się bardzo długo…), oraz przespacerować się deptakiem w Szczawnie Zdroju.
Nie wspominając, że po drodze Tomek stwierdził, że skoro jedziemy przez Świebodzin powinniśmy w końcu stanąć pod Chrystusem… Mimo upiornego zimna i chęci rychłego powrotu do auta dałam się zaciągnąć. Chyba nie powinno nas dziwić, że tak jak od Nowej Soli jechaliśmy w gęstej mgle, nie widząc dalej niż 100 m, tak wjeżdżając do Świebodzina powietrze stało się przejrzyste i mogliśmy ujrzeć to, co najważniejsze.
Ciekawa jestem jak było duże zainteresowanie i jak dużo miejsc liczyły sale kinowe?
Sale liczyły około 300 miejsc, z tego co udało mi się dowiedzieć od wolontariusza, to dla karnetowiczów było ok. 120 miejsc zarezerwowanych, bo tyle ich sprzedano, a ok. 150 miejsc było biletowanych. Pewnie przed samym seansem sprawdzili, ile karnetowiczów przyszło i jaką pulę mogą jeszcze sprzedać. Na przykładzie „Słodkiego końca dnia” mogę powiedzieć, że choć rano wszystkie bilety wysprzedali, to na sali 1/5 miejsc była wolna, więc to raczej wynikało z nieoszacowania ilości miejsc potrzebnych dla karnetowiczów. Trochę szkoda, bo myślę, że wielu (zwłaszcza jeśli nie mieli parcia na obejrzenie danego filmu) wraz z otrzymaniem odmownej odpowiedzi zrezygnowało z udziału w ogóle, nie wierząc, że przed seansem jakieś wolne miejsca się znajdą.